Na fali dość nadmiernego zachwytu najnowszym krążkiem Animal Collective trzeba jego muzykom przyznać jedno: znów poszli krok na przód zaskakując i pokazując kolejną, pomysłową stronę swojej twórczości. "Merriweather Post Pavilion" wydaje się jednocześnie jednym z najprostszych i najmniej skomplikowanych aranżacyjnie albumów AC. To, co stanowi o jej atrakcyjności, to fakt, że prawie wszystkie utwory oparte są na powtarzających się, kilkunastosekundowych motywach. Najlepiej słychać to na singlowym "My Girls", zamykającym płytę "Brothersport" czy chociażby "Also Frightened". Powtarzane, zapętlone melodie uzupełniane są o dodatkowe dźwięki generowane jedynie przy użyciu samplerów; innym razem podszyte są bardzo pomysłowymi i niebanalnymi bitami, nadającymi muzyce AC bardzo rozrywkowego klimatu. Rewelacyjnie nakładają się na nie wokale Panda Bear i Avey'a Tare'a, funkcjonujące tutaj na prawach kolejnych instrumentów perfekcyjnie zgranych z muzyką. To płyta najbardziej elektroniczna z wszystkich wydawnictw AC, a jednocześnie najbardziej rozrywkowa czy wręcz lekka w odbiorze. Świadczą o tym porywające bity w "My Girls", genialny, transowy i dyskotekowy "Summertime Clothes", spokojniejszy z powtarzaną partią wokalu "Guys Eyes" czy "Lions in Coma" z sekcją rytmiczną opartą na samplach z frapująco brzmiącą harfą żydowską. Wyraźnie słyszalne są tutaj elementy muzyki etnicznej, głównie za sprawą rytmiki, mieniącej się mnóstwem elektronicznych przesterów czy sampli. I chociaż w "Merriweather Post Pavilion" nie należy wypatrywać krążka przełomowego - w dyskografii AC są zdecydowanie lepsze i ciekawsze płyty - to jest to płyta bardzo dobra i stworzona w tak pomysłowy sposób, że zasługuje wyłącznie na uznanie.
[Jakub Knera]