Na debiutanckiej płycie Tin Pan Alley ze swadą i fantazją podejmuje wątki (i poniekąd etos) z najlepszych czasów amerykańskiego niezależnego rocka – lat 90-tych widzianych przez pryzmat Pavement, Dinosaur Jr., Built to Spill czy Polvo, o dłuższym horyzoncie w postaci Yo La Tengo nie zapominając. Bydgosko-toruński kwartet świetnie odnajduje balans między powłóczystymi kompozycjami a dynamicznymi, zwartymi kawałkami; między spięciami hałasu a melodią – energetycznego popowego pierwiastka odnajdujemy tu sporo, a „Mangrove Tunnel” to wręcz potencjalny hit. Co ważne – i raczej rzadkie wśród krajowych debiutantów – przywołane wątki i zespoły są raczej punktem odniesienia, niż jedynym źródłem inspiracji czy kopiowanym wzorcem. Tin Pan Alley grają po prostu tak jak czują i bez kompleksów, a naturalność ta wychodzi płycie na dobre. Choć nad “Palm Waves” ciąży przekleństwo większości rodzimych debiutów – brzmienie, zwłaszcza jego dynamika i soczystość, dalekie jest od ideału, to defekt ten blednie wobec iskry, pomysłowości i determinacji zespołu. Świetny debiut i naprawdę nie ma się co zżymać, że gdzieś kiedyś już ktoś w tym stylu grał – rozumując w ten sposób konsekwentnie TPA można dać klapsa, a 75 procent krajowych zespołów trzeba by zmieść z powierzchni Ziemi.
[Piotr Lewandowski]