W ciągu ostatnich kilku lat Łukasz Rychlicki rozszerzył aktywność poza Kristen o liczne projekty improwizowane, z których jeden, trio z Pawłem Szpurą i Mike’m Majkowskiem, pod nazwą Lotto wyda pierwszą płytę jeszcze w tym roku. Ukazała się także nowa płyta Kristen więc zapraszamy do lektury wywiadu z tym muzykiem, jednym najciekawszych polskich gitarzystów.
Kilka lat temu i ty, i Michał Biela przeprowadziliście się do Warszawy. Jeśli dobrze rozumiem, jednym z celów tej przeprowadzki była większa aktywność muzyczna. Czy z perspektywy czasu, patrząc na aspekty muzyczne, przyniosło to takie efekty, jak się spodziewałeś?
I tak i nie. Z jednej strony, dużo mi to dało, bo na tle kraju w Warszawie jest stosunkowo dużo miejsc do grania i ludzi, z którymi można to robić. Sam na tym skorzystałem i w ciągu ostatnich miesięcy grałem jak dotąd najwięcej improwizowanych koncertów. Z drugiej strony, po roku pobytu tutaj miałem taką refleksję, zresztą Michał podobnie, że dotykają nas zwykłe problemy bytowe, że aby się tutaj utrzymać razem z rodzinami musimy bardzo ciężko pracować, co sprawia, że nie mamy tyle czasu na granie, ile byśmy chcieli. Momentami musimy naprawdę ciężko zapieprzać.
Jednym z pierwszych twoich improwizowanych projektów był duet z Pawłem Szpurą, który początkowo był hołdem dla Alberta Aylera, ale później odeszliście od freejazzowego trzonu w bardziej avant rockową improwizację. Później zaczął z Wami grać Mike Majkowski i tak powstało Lotto. Czy mógłbyś opowiedzieć jak ten projekt ewoluował?
Zmiany zachodzą płynnie i czasami ciężko jest mi je ściśle określić. Początkowe założenia grania z Pawłem były mocno skupione na Aylerze. Nawet jeśli były to tylko chwilowe zagrywki z Aylera, to jednak staraliśmy się oddać ducha, atmosferę jego muzyki. Jednak po kilku koncertach chcieliśmy już grać bez zastanawiania się i w tym tkwiła zasadnicza różnica. Bardzo lubimy grać w tym duecie, ale niestety ciężko jest nam zorganizować jakikolwiek koncert. Jeśli chodzi o Lotto, to Paweł grał z Mike’m na Offie (z Mikołajem Trzaską muzykę do „Róży”) i po koncercie Thurstona Moore'a, który wtedy też tam grał, oni wpadli na pomysł, że fajnie byłoby zrobić połączenie akustycznej sekcji z elektryczną gitarą, taką wyzwoloną, trochę frywolną. Wtedy właśnie pojawiła się koncepcja tego trio i Paweł zorganizował dwa koncerty – w Poznaniu i Warszawie. W Poznaniu pierwszy raz zobaczyłem się z Mike’m. Byliśmy dość podekscytowani po tych dwóch koncertach i postanowiliśmy dalej grać. Przełomowym momentem był koncert w Szczecinie, w Kanie, który nam cholernie dobrze wyszedł. Wtedy pojawiła się już ugruntowana myśl, żeby dalej to kontynuować, żeby nie był to projekt tylko normalny zespół z ustalonym trzonem i wyznaczonym kierunkiem.
Wydaje mi się, że w zestawieniu akustycznej sekcji i elektrycznej gitary istnieje ryzyko, że gitara przykryje pozostałe instrumenty. Czy musiałeś zmodyfikować coś w swojej grze, żeby nie zawłaszczyć całego planu?
Dość długo się tego wszyscy razem uczyliśmy i wnioski były takie, że Mike musi mieć po prostu mocny, duży wzmacniacz do swojego kontrabasu, a ja muszę zrezygnować trochę ze swoich przyzwyczajeń odpowiednio głośnego ustawienia gitary, żeby to wszystko sensownie wypośrodkować. Z biegiem czasu coraz lepiej nam to wychodziło, a na płycie jest to już dość dobrze zbalansowane. Podobne kwestie musiałem też uwzględnić w trio z Mikołajem Trzaską i Pawłem Szpurą, co też było dla mnie dosyć dużą nauką. Myślę, że już wiemy o co chodzi w brzmieniu Lotto, żeby nie było takich dużych dysproporcji między jednym a drugim instrumentem.
Koncerty, które graliście z Lotto miały charakter improwizowanych setów bez przerw, ale płyta nie ma takiego charakteru, można na niej wyodrębnić quasi-utwory. Pojawia się też fortepian. Czy to nadal improwizowany materiał?
Płyta też była w 100% improwizowana i nie ma na niej ani jednego zaaranżowanego momentu, ale z kilku improwizowanych setów wybraliśmy materiał na album. Nagrywaliśmy przez dwa dni w szkole dla niewidomych przy stadionie Polonii, gdzie jest duże pomieszczenie studyjne. Graliśmy swobodne improwizacje bez żadnych ustaleń. Później z kilku setów nagranych wybraliśmy fragmenty tak, aby płyta miała charakter, jakąś historię, jakiś logiczny sens i kontynuację. Wszystko było jednak improwizowane poza tym fragmentem, o którym wspomniałeś, czyli z fortepianem. W studiu stał fortepian i Mike dograł na nim partie na otwarcie płyty. Reszta była nagrana na setkę.
Jesteście zadowoleni z efektów takiego podejścia? Czy fakt, że płyta ma trochę inny charakter niż wcześniejsze koncerty wpływa na późniejszy sposób działania zespołu?
Wpływa. Osobiście jestem zadowolony. Podoba mi się to, co tam został zawarte, bo to odzwierciedla nasze zamierzenia i nasz charakter. Z okazji wydania tej płyty mamy w planach parę koncertów w grudniu, po których chcemy nagrać następną płytę. Mieliśmy już związane z tym próby i już są to rzeczy w pewien sposób aranżowane, bo Mike lub ja przynosimy różne pomysły, które odgrywamy. Koncerty i następna płyta nie będą już w 100% improwizowane, pojawią się pewne wymyślone elementy. Także na płycie, którą nagraliśmy, w improwizacjach pojawiają się zalążki kompozycji i zwartych form, które nam odpowiadają. To jest fajne wyjście, żeby te dwa żywioły połączyć.
Na nowej płycie Kristen też są dwa żywioły – instrumentalne, abstrakcyjne otwarcie i zamknięcie oraz piosenkowy, przebojowy środek.
Tak, ale w tym nie ma zamierzonego celu, raczej – zresztą jak zawsze – jest to splotem różnych okoliczności. Oprócz pierwszego i ostatniego utworu, drugi utwór na płycie, „2 A.M.”, też ma improwizowaną konotację, bo główny motyw gitarowy wymyśliłem podczas koncertu w duecie z Mikołajem Trzaską. Na te utwory wpłynęły trochę improwizowane koncerty, które grałem. Szczególnie w „Upward beyond the onstreaming, it mooned” wszyscy chcieliśmy zrobić coś innego, np. Mateusz chciał zrobić utwór, w którym nie byłoby perkusji. Utwór tytułówy jest najbardziej zbliżony do estetyki Michała, to był jego pomysł. Natomiast piosenkowa forma trzeciego utworu też wyniknęła z improwizacji i powstała spontanicznie.
Ten trzeci utwór wydaje mi się nawiązaniem do „Hold Me”, ostatniego utworu na poprzedniej epce, ale nie jest tak hałaśliwy, jak tamten. Jeśli spojrzeć na to, co Ty i Michał robicie ostatnio w projektach poza Kristen, to są to rzeczy z reguły bardzo odmienne. Czy teraz jest Wam trudniej niż kiedyś połączyć te różne kierunki w Kristen?
Kiedy Michał ma tendencje do słodszych rzeczy, to ja mam tendencję, żeby tę słodycz złamać i zniekształcić. Z kolei kiedy ja mam za dużą skłonność do destrukcji, to Michał ją porządkuje. Z drugiej strony teza, że Michał odpowiada w Kristen za melodie, a ja odpowiadam za noise, też nie do końca jest zgodna z prawdą. Ważne jest, by spojrzeć na różne rzeczy z innej strony, spróbować czegoś innego. Jest to pociągające i wydaje mi się, że staramy się to robić, zaskakiwać samych siebie. Korzystamy z bardzo różnych wpływów grając na gitarach. A ostatni utwór na płycie wyszedł z rytmu, który zagrał Mateusz i jest to rytm, który gra Tony Allen z Fela Kuti, ale zagrany dwa razy wolniej.
Na tej płycie gra z wami Maciek Bączyk. W przeszłości na płytach Kristen także pojawiali się muzycy spoza trzonu zespołu. Dlaczego tym razem jest to Maciek?
To był przypadek. W tym czasie, gdy nagrywaliśmy album, Maciek był w Warszawie i miał ze sobą syntezator i kamerę. Miał wpaść do studia, nagrać nas na kamerę i zrobić jakiś filmik. Ale wziął też ze sobą syntezator, zaczęliśmy razem grać, super to pasowało i tak zostało. Jak już Maciej się pojawił, to został z nami do końca. Poza syntezatorem, Maciek gra jeszcze na fortepianie w dwóch utworach – w drugim utworze jest to taki zepsuty fortepian, a w czwartym melodia. Wszystko potoczyło się bardzo szybko, to były dwa dni na przełomie roku, jest to bardzo mało jak na nagranie płyty.
Ale dla was to akurat nic nowego, nagrywać w tak szybki sposób?
Nie, zawsze tak nagrywaliśmy. To wynika z ograniczeń finansowych a poza tym teraz nie potrzebowalibyśmy więcej czasu. Pomagał nam ten element rozimprowizowania i to były rzeczy, które miały taki minimalny zalążek, że nie wiadomo było, jak się skończy. Więc w tej sytuacji to było naprawdę ok.
Po różnych improwizowanych koncertach w duetach i triach zagrałeś też kilka koncertów solowych. Czy masz już sprecyzowane zamiary co dalej zrobić solo?
Na razie były trzy takie koncerty – grałem solo przed The Thing w Pardon, potem gdy każdy z Kristen grał solo w Eufemii i jeszcze na koncercie z Piotrem Kurkiem i Starą Rzeką w Chmurach. Mam pomysł, żeby coś zrobić samemu, ale bez sensu o tym teraz mówić – sam nie lubię tego, jak ludzie o czymś naopowiadają a później nic z tego nie wychodzi.
Słuchasz jeszcze gitarowej, rockowej muzyki, czy już ci się przejadło takie granie i gitara to dla ciebie instrument, ale dla własnej przyjemności słuchasz raczej innej muzyki?
Gitara to instrument jak każdy inny, jedyna różnica jest taka, że jest to instrument bardziej wyeksploatowany. Przez lata był symbolem muzyki popularnej. Mam tu pewien problem, bo nowe gitarowe zespoły, które są kreowane na ciekawe i ważne, z reguły dla mnie nie są ani ciekawe ani ważne i jest to dość delikatne określenie. Jestem przekonany, że są gdzieś inne nowe rzeczy, które są dobre, ale paradoksalnie nie ma do nich tak łatwego dostępu, trzeba głęboko szukać. A to, do czego najczęściej docieram, to nie są jakieś interesujące historie, szczególnie jeśli chodzi o użycie samej gitary. W moim odczuciu nie ma nic gorszego niż nudny gitarowy zespół. Dlatego często zdarza mi się, że sprawdzam nowe zespoły, które są nazywane rewelacjami i które z reguły są złe i zawsze po takim zetknięciu muszę posłuchać czegoś dobrego dla oczyszczenia np. starego free jazzu, albo dubu. Takiej stricte gitarowej muzyki faktycznie słucham mało.
[Piotr Lewandowski]