polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Paul Wirkus wywiad

Paul Wirkus
wywiad

Paul Wirkus - punkowiec, perkusista, twórca muzyki elektronicznej. Parał się wieloma gatunkami muzycznymi: od punkowej grupy Spokój, przez post-rockową Mapę z Marcinem Dymiterem, aż w końcu współtworzył niezliczoną liczbę projektów jazzowych czy stricte awangardowych. Razem ze Stephanem Schneiderem i Barbarą Morgenstern tworzy trio September Collective. Z tym pierwszym nagrał w ubiegłym tym roku płytę "Forest full of drums", na której zarejestrował brzmienie perkusji ustawionej w lesie, ale także brzmienie samego lasu. Kilka miesięcy temu ukazała się także płyta "Ballads", którą Wirkus zarejestrował w Berlinie z Ekkehardem Ehlersem. O obu tych krążkach, skrzywieniu zawodowym, graniu w duetach oraz podejściu do nagrywania albumów przeczytacie w poniższej rozmowie z muzykiem.

Zacznijmy od płyty "Forest full of Drums". Przy słuchaniu sprawia wrażenie, że to swego rodzaju zabawa z bębnami, z lasem, dźwiękiem, w przeciwieństwie do większości twoich nagrań, w których przeważa raczej poważny, jeśli nie melancholijny nastrój...

Wiesz, ta płyta to cała przygoda, jaką przeżyliśmy ze Stefanem pracując pięć razy w lesie. Sesje odbywały się późną jesienią, zimą i wczesną wiosną. Założenie było prawie że konceptualne - bębny ustawione w lesie. Na początku chcieliśmy nagrać tylko krótki singiel, ale cały proces nagrywania kształtował to co finalnie stworzyliśmy. Las ma bardzo dużą siłę, która wciąga. Oczywiście ważne było znaleźć odpowiednie miejsce, było wilgotno, miękko, padał deszcz, pojawiają się odgłosy cywilizacji. Pierwsze co słychać po ustawieniu sprzętu to oczywiście przelatujący samolot (śmiech). Potem słychać jeżdżący traktor, ale las powoduje coś takiego, że w miarę wszystkich sesji daliśmy się ponieść określonej sytuacji w której się znaleźliśmy - w pewnym momencie oddaliliśmy się od perkusji i zaczęliśmy używać obiektów znalezionych w lesie: gałęzi, szyszek, którymi początkowo grałem na perkusji, a potem na ściółce; zacząłem rzucać talerze tak jak puszcza się kaczki na wodzie. Wraz z upływem czasu zaczęliśmy oddalać się od konceptu i ciekawe było to jak w subtelny sposób, ale jednocześnie z potężną siłą las nas wciągnął i kierunkował to co robiliśmy, daliśmy się mu prowadzić. Przez to powstał materiał pełnej długości, czego na początku w ogóle nie planowaliśmy.

Najpierw graliście w lesie, potem z lasem - takie było założenie czy wyszło to całkowicie przypadkowo?

Nie, po prostu nie chcieliśmy pracować w studiu, tylko w lesie. Ale nie liczyliśmy się z tym, jak wiele rzeczy zmienia się po opuszczeniu studia czy sali nagrań. Całkowicie zmienia się percepcja. Przede wszystkim kwestie techniczne - wydaje ci się, że pojawi się potężne echo, ale tak naprawdę go nie ma np. kiedy gra się cicho na perkusji. Jest piękne brzmienie, idealnie wygłuszone pomieszczenie, ale bardzo interesująco brzmi sam instrument. Ciekawa jest zmiana brzmienia wywołana zmianami temperatury. Jeżeli liście albo ściółka są mokre, całość jest o wiele bardziej wygłuszona, jeżeli jest sucho albo liście są na drzewach wszystko brzmi zupełnie inaczej. To bardzo proste ale organiczne rzeczy, których się uczysz i które zauważasz wychodząc z "normalnej" sytuacji: studia, klubu czy galerii. Nagrywając w lesie odkryliśmy nowy, niewykorzystany potencjał. To jest bardzo interesujące. Na samym końcu wiedzieliśmy, że będziemy wykorzystywać tylko to, co znajdziemy w lesie. Podoba mi się organiczność tego projektu, on rozwija się całkowicie naturalnie - najpierw miał być singiel, wyszła długogrająca płyta, powstało wideo, a jesienią w Poczdamie będziemy robić performance w teatrze tańca z grupą tancerzy. Ciekawie jest obserwować, jak to się rozwinęło i pojawiły się rzeczy, których początkowo się nie planowało - wychodzisz przez to poza swoje ego, plany i jest to bardzo zdrowe dla artysty.

A dlaczego akurat las?

Hm... To w zasadzie był pomysł Stefana, ale tak naprawdę nie pamiętam skąd to się wzięło. Może to była bardziej taka dźwiękowa wycieczka. To rozwinęło się samoistnie - nie mieliśmy konceptu tylko punkt wyjścia, który pięknie się rozwinął. W tym wypadku prowadziła nas natura i obcowanie z nią, co było ciekawym przeżyciem. Oczywiście lubię las, góry ale jestem człowiekiem, który mieszka w mieście, najlepiej się w nim czuję, potrzebuję go do mojej pracy. Lubię tę mieszankę pomiędzy anonimowością i kontaktem z kulturą, pójściem do galerii, na koncert. Próbowałem żyć w naturze, ale jakoś wtedy źle się czuję. Mam coś takiego, że muszę pracować, ale nie znaczy to oczywiście, że jestem nerwowy czy smutny. Przez ten projekt zająłem się land-artem, gatunkiem sztuki o istnieniu którego wcześniej nie wiedziałem. Uświadomiłem sobie, że robię taką sztukę w trakcie jej tworzenia. Zacząłem czytać mnóstwo interesujących rzeczy na ten temat.

Słyszałeś może najnowszą płytę Michała Jacaszka "Pentral"? On nagrał na niej to, co słychać w kościołach - odgłosy ludzi, kroki ale też organy, śpiew, a potem to przetworzył. On skupił się na przestrzeni kościelnej w mieście, ty na lesie poza miastem. To dwa zupełnie odmienne typy przestrzeni, ale czy jest dla ciebie jeszcze jakiś typ przestrzeni, który wydawałby się ciekawy do zarejestrowania?

Wiesz co, mój następny projekt, który będzie miał elementy field-recordingu, muzyki konkretnej i samplingu będzie wiązał się z rzeką Ren, tworzę go z Markusem Kurtenem. Pojawia się w nim cała paleta możliwości, łącznie z romantyzmem, formami ryzykownymi dla człowieka, który robi nowoczesne rzeczy, ale przez to poszerza się percepcja i człowiek staje się bardziej otwarty. Markus nagrywa w przestrzeni z okolic rzeki, wodę, fale wodne, kamienie, przepływający statek kiedy pojawiają się basy, bawiące się dzieci, ptaki, bliżej miasta, dalej od miasta - wszystko dzieje się dookoła rzeki. Zrobiliśmy już pierwsze nagrania i bardzo mi się to podoba. To balansuje na granicy rozpoznawalności źródła dźwięku ale jednocześnie pojawiają się akordy, po kolei wygrywane dźwięki które przybierają strukturę bardziej harmoniczną. Czasem przypomina to muzykę konkretną - w Niemczech w latach 50-60. latach wykorzystywano raczej generatory i oksylatory, natomiast we Francji kładziono nacisk na nagrany materiał, którym później się manipulowano. Czasem to brzmi jakby cięło się taśmy, co też tworzy specyficzny efekt. Nie robimy planów, gdzie można to wydać i kiedy - obecnie bardzo lubię pracować i czekać na to co się stanie, tak jak w przypadku "Forest full od drums". Nie chcę myśleć o tym tak koncepcyjnie. Dlatego jedną z moich płyt zatytułowałem "Deformation profesionelle" czyli skrzywienie zawodowe. Każdy zawód ma takie skrzywienie, a kiedy jesteś muzykiem wpadasz w pewną rutynę: zrobię płytę, zaproszę takich gości, a w pewnym stwierdzasz: co ja robię? W pewnym momencie trzeba się ustawić na nowo i przypomnieć sobie, co w tym jest najważniejsze. A najważniejsza jest oczywiście muzyka, która ma być dobra. Rzeka Ren wiąże się mocno z niemieckim romantyzmem, las z resztą też - The Wire opisało go jako pudło rezonansowe niemieckiej kultury (śmiech). Widząc Ren pojawiają się zakola, ogromne zamki, góry, pojawia się klimat z Goethego. Ten projekt jest z jednej strony nowoczesny, a z drugiej osadzony mocno w tradycji. Lubię takie rzeczy, które rozwijają się same - nie ma żadnych ograniczeń: czy mogę jako muzyk tworzący elektronikę zrobić tak a tak, czy jako muzyk improwizujący na perkusji zrobić to i tamto, czy jako osoba pochodząca z Kolonii a wcześniej ze Słupska, robiący punkową muzykę robić to i to. Nie chcę przetwarzać swojej twórczości przez filtry. Nie mam już na to ochoty - trzeba przede wszystkim słuchać siebie i szukać tych interesujących rozwiązań. To niepotrzebne ograniczenia. Widzę siebie jako artystę interdyscyplinarnego, zajmującego się instalacją dźwiękową, elektroniką, field-recordingiem. Szukam wartościowych rzeczy w każdej dziedzinie sztuki. Jako człowiek też jestem pomiędzy czymś, nie dookreślam się - pomiędzy Wschodem a Zachodem, Polską a Niemcami, muzycznie także jestem pomiędzy i bardzo to lubię.

Mówisz o byciu pomiędzy. Chciałem teraz przejść do Twojej płyty "Ballads" z Ekkehardem Ehlersem. Opowiedz jak nawiązaliście współpracę? Czytałem, że początkowo planowaliście zarejestrować na nią dźwięki na polsko-niemieckim pograniczu...

Tak (śmiech), początkowo mieliśmy zrobić instalację dźwiękową. Zaproszono nas do tego projektu, ale nic z tego nie wyszło - chcieliśmy nagrywać odgłosy natury, miasteczek wzdłuż polskiej granicy i zrobić z tego instalację. Z Ekkehardem spotkałem się na festiwalu Unsound gdzie grałem w trio Wirkus/Trzaska/Frish. Kiedy nie wyszło nam stworzenie tej instalacji, stwierdziliśmy, że nagramy płytę. Spotkaliśmy się więc pięć razy w mniej więcej miesięcznych odstępach.

Jak wyglądał proces nagrywania "Ballads" - tworzyliście muzykę na laptopach, ale pojawiają się tam sample chociażby Alice Coltrane, Henry'ego Flynta, są tam fragmenty instrumentów, zaproszeni goście ale też mnóstwo szumów, dronów... Jakie było założenie? Możliwe, że powiesz, że go nie było i wszystko rozwinęło się w wyniku procesu nagrywania...

Właśnie tak chciałem powiedzieć (śmiech)

Czy na początku pojawił się pomysł, żeby wszystko zamknąć w spójną całość? Powiedziałeś, że spotykaliście się mniej więcej co miesiąc - nie było więc trwającej kilka dni sesji, ale było dużo czasu na przemyślenia...

Tak, pojawiała się refleksja, pomysły na nowe elementy, zmiany i nagle okazało się, że pracujemy nad albumem. Tu pojawia się element konceptualny - muszą być odpowiednie elementy na płycie, może jakiś gość, ktoś na klarnecie, myślimy sobie "lubię kontrabas", ale mamy już dwóch kontrabasistów, dlaczego nie? Z jednej strony pracowaliśmy nad albumem, jego dramaturgią, przebiegiem. Na początku nagraliśmy pięć utworów, które były punktem wyjścia. Dzięki przerwom był czas na odpoczynek, przemyślenia. W jakiś sposób nawzajem się zaskakiwaliśmy. Nie myśleliśmy, kiedy to wydamy, po prostu mieliśmy ochotę na współpracę. Ten projekt znów powstał jesienią - melancholijna pogoda, w Berlinie było zimno i wilgotno, powiedzmy, że w tym czasie nie ma koncertów. Pogoda na narzekanie (śmiech), a my zaskakiwaliśmy się ciekawymi pomysłami, często bardzo zaskakującymi. Nie wolno zapominać o komunikacji - patrzy się na swoje potrzeby, ale nie zapomina się też o drugiej osobie. Zawsze trzeba pamiętać o tym, jaki będzie finał tej pracy.

"Ballads" brzmi dla mnie bardzo spójnie, ma atmosferę, powiedziałbym, nawet tajemniczego thrillera, spójnego w narracji...

W przypadku tej płyty nie myśleliśmy pod kątem jednego utworu ale albumu, jako formy. Stąd pojawiła się dramaturgia całego albumu.

Opowiedz więc czym różni się dla ciebie podejście do nagrywania jednego długiego utworu a całego elementu - co występuje w jednym z nich, a czego nie ma w drugim?

Wiesz, recepty nie ma (śmiech). Wydaje mi się że ważne jest przechodzenie z mikro- do makroskali. Gdy pracuję nad utworem, nie mogę stracić z oczu całości - czy warto inwestować w określone fragmenty, jeśli to mówi wystarczająco dużo, może lepiej poprawić coś innego. Gdy przechodzisz do makroskali patrzysz na poszczególne utwory pod kątem całości. Wiadomo, że pojawia się intro, pierwsza część, druga, powtórzenia, wariacje. Album płynie.

Często słuchając muzyki w formie cyfrowej ludzie nie zwracają uwagi na kolejność utworów, według mnie to ma bardzo duże znaczenie...

Dla mnie też ma to kolosalne znaczenie. Kolejność utworów, album jako forma.

A jak w takim razie do "Ballads" odnosi się taki gatunek jak ballady? Z wyobrażeniem tego, czym ten gatunek jest?

Hmm... To niekoniecznie typowe ballady, raczej spokojne, intymne utwory przybierające odrobinę taki charakter...

W jaki więc sposób przyporządkowaliście tytuł płycie?

Przede wszystkim przez jazz. Pojawił się kontrabas i w pewnym momencie słychać jakiś ładny fragment i to brzmi trochę jak jazzowa ballada. Ale oczywiście każdy inaczej to odczuwa. To tytuł z jednej strony bardzo oddalony od tych nagrań, ale też bardzo bliski.

Muzyka na "Ballads" jest odrobinę mroczna i tajemnicza natomiast tytuły utworów sprawiają, że staje się bliższa - to pojedyncze słowa, tego co można zobaczyć w przytulnym domu, nazwy przedmiotów które można tam znaleźć...

Cieszę się, że to zauważyłeś. Przy nagrywaniu tej płyty pojawiła się taka intymna atmosfera. Siedzieliśmy bardzo długo domu Ekkeharda - godzinami rozmawialiśmy, pracowaliśmy, nagrywaliśmy. Dlatego w tytułach pojawia się taki intymny element, a od niego jest już bardzo blisko do ballad.

Obie płyty, o których rozmawiamy, nagrałeś w duetach. Patrząc na twoją dyskografię, można zauważyć, że prawie połowa płyt została nagrana w dwie osoby. Powiedziałeś dużo ciekawych rzeczy o współpracy dwóch osób, intymności między dwoma muzykami. Co dla ciebie jest ciekawego, fascynującego w pracy w duecie?

Bardzo interesująca jest forma duetu w muzyce improwizowanej. Na początku działa się intuicyjnie, a potem o wiele bardziej świadomie. To coś pomiędzy bliskością a dystansem, wymianą idei a byciem samym, spotykaniem się. W przypadku zespołu jest więcej osób, ta współpraca wygląda inaczej. Duet to taki specyficzny sposób pracy - bardzo bliski, ale też trudny. Koncentrujesz się wyłącznie na swoim partnerze, interakcja zachodzi tylko między dwiema osobami - uczysz się jak pracować, jak w takiej konfiguracji stworzyć coś lepiej, łatwiej można się porozumieć i szybciej znaleźć wspólny punkt. Występowanie solo to taka bardzo osobista sprawa, duet to z wyjście z niej. Kiedy są trzy-cztery osoby można się jakoś odsunąć na chwilę od procesu tworzenia, cały czas coś się dzieje. W duecie nie ma takiej możliwości. Trzeba cały czas być w tym co się tworzy.

[Jakub Knera]