Mogło się zdawać, że po tak długiej obecności już nie powrócą i nie uraczą nas kolejną płytą. Ale stało się – niemiecki kwartet Lali Puna wydał nowy krążek, a na dodatek w trakcie promującej go trasy koncertowej zespół odwiedzi Polskę na tegorocznym Off Festivalu. O tym jak powstawał „Our Inventions”, co w tym czasie zdaniem muzyków Lali Puna ciekawego działo się w muzycznym światku a także o tym dlaczego zespół nie nagrał płyty tanecznej, przeczytacie w naszej rozmowie z Valerie Trebeljahr, liderką zespołu.
Wracacie po 5 latach nieobecności. Jak czujesz się jako liderka zespołu, który nagrywa płytę po tak długiej przerwie?
Wiesz, większość zespołu była w tym czasie zajęta czymś innym. Markus Archer nagrywał płytę i koncertował z The Notwist, więc był zajęty muzyką cały czas. Dla niego nie była to wielka przerwa, ale dla mnie tak – w tym czasie urodziłam dziecko, więc miałam dużo rzeczy do roboty. To była po prostu dłuższa przerwa. Myślę że to dobrze wpłynęło na zespół – w tym czasie pojawiło się mnóstwo nowych pomysłów i perspektyw.
W jednym z wywiadów powiedziałaś kiedyś, że nigdy nie spodziewałaś się, że Lali Puna odniesie tak duży sukces w muzycznym światku. Staliście się bardzo popularni – czy podczas nagrywania „Our Inventions” czuliście jakąkolwiek presję?
Hm, tak naprawdę to chyba nie! (śmiech). W studiu panowała bardzo dobra atmosfera, nie byliśmy utwierdzeni w przekonaniu, że musimy czemuś sprostać. Przed nagraniem nowej płyty często dochodzi się do takiego punktu, w którym myślisz „och, nie wiemy co robić, coś tutaj nie gra”. W tym przypadku wszystko funkcjonowało bardzo dobrze i doskonale nam się nagrywało.
Jak wyglądał proces nagrywania Waszego najnowszego albumu? Czy Ty decydujesz o wszystkim? Jaką część swojej pracy wkładają w kształt Lali Puna pozostali muzycy?
W większości przypadków wygląda to tak, że ja tworzę główny trzon utworu – komponuję melodię i piszę teksty, a potem pracujemy nad nimi wspólnie w studiu. Na „Our Inventions” dużą rolę odegrał nasz klawiszowiec, Christian Heiß. Myślę, że finalny efekt naszej pracy jest udziałem każdego z nas w takim samym stopniu. Każdy dodawał swoje pomysły, które razem przeobraziły się w gotowy album.
Kiedy ten album zaczął powstawać? Dwa lata temu, w maju rozmawiałem z Micha Archerem, który mówił, że po trasie The Notwist, Markus planuje nagrywać nowy album z Lali Puna. Czy faktycznie już wtedy rozpoczął się proces powstawania tej płyty.
Hm, najstarsza piosenka z „Our Inventions” to „That Day”, napisałam ją jakiś czas po nagraniu „Faking the Books”. Inne zaczęły powstawać pod koniec 2008 roku, kiedy zaczęliśmy robić pierwsze kroki do nagrania nowe płyty.
Wasz najnowszy krążek jest bardzo minimalistyczny – wydaje mi się że jest mu bliżej do „Scary World Theory” niż do „Faking the Books”. Czy to mały powrót do jednego z wcześniejszych etapów Waszej twórczości?
Chcieliśmy zrobić coś innego, od tego co nagraliśmy na „Faking the Books” – odeszliśmy więc od gitar i bogato zaaranżowanej muzyki, jaka tam się znalazła, to chyba słychać. Kiedy zaczynaliśmy tworzyć „Our Inventions” chcieliśmy stworzyć płytę taneczną. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiliśmy, więc potraktowaliśmy to jako ciekawe wyzwanie. Ale niestety po pewnym czasie okazało się, że nie jesteśmy w tym zbyt dobrzy i nasze spokojne dźwięki ciężko jest przerobić na bardziej energiczne wersje. Wróciliśmy więc do naszych elektronicznych pomysłów. Powstało wiele piosenek z chwytliwym bitem, ale jednak je odrzuciliśmy. Próbowaliśmy dodać ten element do wielu utworów, ale zdecydowaliśmy, że to jednak nie to.
Co spowodowało, że nie poczuliście się dobrze przy tworzeniu tanecznych utworów? Lali Puna tworzy muzykę bardzo melancholijną – myślicie że nie uda się Wam od tego uciec i stworzyć czegoś nadającego się na parkiet?
Myślę że to dwa zupełnie odrębne sposoby myślenia o muzyce. Jeśli chcesz, żeby jakiś utwór sprawdzał się w klubie, nie za dobrze wypada kiedy słuchasz go w swoim pokoju. Bardzo szybko zorientowaliśmy się że bity, które stworzyliśmy muszą brzmieć bardziej chwytliwe. Okazało się, że nie do końca radzimy sobie z robieniem z nich bardziej tanecznych utworów. Brzmiało to jak muzyka z lat 80. i nie spodobało się nam to. Stwierdziliśmy więc, że zarzucimy muzykę dance i wróciliśmy do tego czym zajmowaliśmy się wcześniej.
Chciałbym wrócić do początków Lali Puna. Obecnie powstaje wiele projektów, które tworzą dziewczyny nagrywające muzykę samodzielnie, a później przekształcają się w pełnoprawny zespół. Pamiętasz jak to wyglądało w przypadku Lali Puna? Co było impulsem żeby tworzyć muzykę pod tym szyldem?
Zaczęłam komponować, gdy opuściłam poprzednią grupę w której grałam – sześcioosobowy zespół złożony z samych dziewczyn Ms. John Soda. Również z Weilheim, również wydawany przez Morr Music. W pewnym momencie chciałam zacząć nagrywać coś samodzielnie – na początku nagrywałam pomysły na czterośladowym magnetofonie, ale po pewnym czasie stało się to trochę nudne. Poza tym moja muzyka miała pewne ograniczenia – grałam na klawiszach i mogłam tworzyć muzykę tylko na komputerze. Brakowało mi gitar, perkusji, więc w naturalny sposób zaczęłam szukać osób, które mogłyby się do mnie dołączyć. Może gdybym była multiinstrumentalistką, nie potrzebowałabym pomocy (śmiech), ale niestety tak nie było, więc zaprosiłam pozostałe osoby do wspólnej gry.
Nagrywaliście ostatni album pięć lat temu. W tym okresie, z wyjątkiem kilku występów, nie graliście koncertów. Czy w tym czasie pojawiły się jakieś zespoły, które szczególnie zwróciły Twoją uwagę?
Hm, myślę że moją uwagę przykuł cały nurt freak-folku z Animal Collective czy Grizzly Bear na czele. Zwracam też uwagę na to co dzieje się na scenie muzycznej w Nowej Zelandii, zwłaszcza wśród tych zespołów, które grają muzykę bliską tej z lat 60. Ale słucham też zupełnie innych grup jak Free Design z lat 60., Santigold czy Diplo, czegoś zupełnie innego.
Kiedy zaczynaliście jako Lali Puna, byliście jednym z pierwszych zespołów, którego muzykę określono mianem indietronica. Jak obecnie Twoim zdaniem przedstawia się niemiecka scena muzyczna? Dzieje się na niej coś wartego uwagi?
Hm, jeśli mam być szczera to nie (śmiech). Nie wiem, nie wydaje mi się że mogę to obiektywnie ocenić. Zazwyczaj nie rozmawiam o muzyce w odniesieniu do konkretnych krajów... Wydaje mi się że większość muzyki, która mnie interesuje to grupy zogniskowane w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych. W Niemczech pojawiło się dużo zespołów z kręgu indietronic, potem nastąpiła lekka przerwa i spadło zainteresowanie muzyką elektroniczną, które zmieniło się w modę na zespoły gitarowe i freak-folk. Ostatnio nie słucham za dużo elektronicznej muzyki z Niemiec.
Zaczynacie trasę koncertową po Europie – jak się do niej przygotowujecie? Wasza muzyka prezentuje się zupełnie inaczej w studiu i na scenie.
Tak. „Faking the Books” była płytą, którą najłatwiej było zaaranżować do grania na żywo. Miała bass, gitary i perkusję. Teraz musimy się trochę napracować, żeby ciche i spokojniejsze utwory z „Our Inventions” przerobić na wersje dobrze brzmiące podczas koncertów. Musimy nadać im większego tempa i więcej charyzmy, żeby podczas występów na żywo brzmiały wyraziście. W maju będziemy grali trasę po klubach, a w czasie wakacji zawitamy na festiwale, będziemy także w Polsce.
Miło to słyszeć – wasz występ na Off Festivalu został właśnie potwierdzony. Dzięki za rozmowę i w takim razie do zobaczenia w Polsce.
[Jakub Knera]