Jeremiah Cymerman wie jak nadawać rangę szczegółom. Być może dzięki temu jest jednym z ciekawszych i bardziej wyrazistych młodych kompozytorów muzyki improwizowanej. A że „kompozytor improwizacji” nie brzmi zbyt fortunnie, to lepiej nazwać Cymermana konceptualistą, skupionym na formalnych granicach i fasadach swoich muzycznych przedsięwzięć, które w zestawieniu imponują konsekwencją i różnorodnością.
Muzykę z wydanego w zeszłym roku Sky Burial można określić jako bardzo dobrze wystylizowany, choć nie przestylizowany, improwizowany kadr rojący się od spektakularnych brzmieniowych fajerwerków, dźwiękowych efektów specjalnych nadających obrazowi rangę nie tylko niezwykłego estetycznego doświadczenia, ale również percepcyjnego oszołomienia. Pale Horse przy pierwszym podejściu może się wydawać antytezą zeszłorocznego albumu. Niezwykle wyciszone, operujące dłuższymi pauzami, linearnie budowane kompozycje nie jawią się od razu tak ekstremalnym sonicznym doświadczeniem jakim była poprzednia płyta klarnecisty. Po wielu przesłuchaniach wydaje mi się jednak, że w przypadku tych dwóch albumów można mówić o różnych stronach tej samej monety. Na potrzebę nagrania płyty Pale Horse Cymerman zmontował trio, które z założenia miało wykonywać akustyczny dark ambient – tak głosi przynajmniej oficjalny opis albumu. Zespół, w którym - oprócz Cymermana na klarnecie - grają Brian Chase na perkusji i Christopher Hoffman na wiolonczeli, oferuje słuchaczowi znacznie więcej niż to, co kryje się za słowami dark ambient. Choć być może dark ambient wedle muzyków znaczy po prostu aż tak wiele. Pale Horse jest niczym pasjonująca opowieść muzyczna, której bliżej do kompozycji muzyki współczesnej niż do tradycji free jazzu. Jednocześnie w utworach Cymermana można wyczuć pewną intensywnie folkową, bądź etniczną nutę. Brzmienie to szczególnie dobrze słychać pod koniec „Ghost”, kiedy napięcie nieuchronnie zmierza do jednej z zaledwie dwóch czy trzech kulminacji albumu. Precyzja i umiar stanowiły z pewnością składniki, które pozwoliły muzykom wypłynąć na tak szerokie wody eksperymentalnej sonorystycznej swobody, na których przysłowiowe mniej znaczy więcej. Podobne drobne niuanse brzmieniowe, choć o zdecydowanie mniej dramatycznym klimacie emocjonalnym, niesie ze sobą muzyka The Necks, w której często dźwiękowe miniaturki podnoszone zostają do rangi elementów de facto stwarzających utwór. U Cymermana dominują zdecydowanie minorowe nastroje, pełne gęstniejącej paranoicznej atmosfery, której rozłożone w czasie oddziaływanie jest równie silne, bądź czasami nawet silniejsze od incydentalnych przesileń. Te ostatnie, poprzez rzadkość występowania, również zyskują na swej esencjonalności. Prawdopodobnie w innych, bardziej sinusoidalnych kompozycjach muzyki improwizowanej, mogłyby być zwyczajnymi taktami utworu – natomiast na Pale Horse działają niczym pojedyncze kadry Lśnienia Kubricka, które swoją wyeksponowaną prostotą tak bardzo rozbudzały wyobraźnię i poczucie trwogi.
Tak jak Sky Burial było płytą, na której produkcyjne efekty specjalne determinowały brzmienie albumu, na Pale Horse elektronika została sprowadzona do niekiedy niezauważalnego minimum. Oszczędna, powolna gra każdego z muzyków poraża precyzją skupienia na detalach, nieuchronnie popychających kompozycje na przód, aż do desperackiego finału, zaskakującego swą pozorną prostotą w stosunku do budowanego wcześniej napięcia. Pod względem swoistego braku oczywistej puenty, muzyka Pale Horse podobna jest do tej, znanej z wcześniejszych wydawnictw Cymermana, a stopniowy proces gęstnienia i niuansowania utworów zdaje się ważniejszy niż sam finał. Fascynująca płyta, która zdaje się potwierdzać wcześniejsze przypuszczenia. Klarnecista pomału zaczyna wkraczać do improwizowanej ekstraklasy awangardowej sceny Nowego Jorku. A jest to nobilitujące, bo mało na świecie miast, gdzie do tej elity aspirowałoby muzyków aż tak wielu.
[Krzysztof Wójcik]