Moja praca jest zapisem ewolucji prowadzącej do punktu, w którym znaleźliśmy się obecnie, czyli do post-futuryzmu.
Hip-hop jako gatunek, dla którego słowo i przekaz mają podstawowe znaczenie, wydaje się być wręcz zrodzonym dla koncept albumów, eksplorujących pewien temat, inspirację lub archetyp. Abstrahując od przypadkowych koncept albumów nagranych w celu na przykład wychwalania uroków palenia marihuany - a nie o takie poświęcenie się tematowi chodzi nam w tym momencie - nie pojawiło się chyba zbyt wiele takich poświęconej jednej idei płyt. Spontaniczność i wirowanie tematów jak w kalejdoskopie także mają swój urok, ale w przypadku Mike'a Ladd, pochodzącego z Bostonu, a obecnie zamieszkującego Bronx oraz Paryż artysty, siła sztuki tkwi właśnie w spójnej intelektualnie i treściowo warstwie lirycznej płyt, podczas gdy eklektyzm i różnorodność pozostają raczej domeną muzyki. Najnowszy album Mike'a, noszący tytuł "Negrophillia - The Album", nie dość, że jest doskonałym przykładem takiego podejścia, to na dodatek w warstwie muzycznej przynosi wiele świeżych i zaskakujący elementów nawet dla fanów jego twórczości. Płyta nagrana wraz z jazzowym składem i wydana przez wytwórnię Thirsty Ear z pewnością zajmie miejsce wśród najważniejszych pozycji łączących hip-hop z granym na żywo jazzem, niezależnie od pojawiających się i przemijających co jakiś czas mód na zespolenie tych gatunków. Jakość albumu zapewne w znacznej mierze wynika z doświadczenia obu stron projektu. Mike Ladd, którego uważam za jednego z najbardziej intrygujących artystów hip-hopowych ostatnich lat, balansującego każdym kolejnym albumem na krawędzi tego gatunku, spotkał się w studio ze znanymi jazzowymi muzykami - pianistą Vijay'em Iyer'em, perkusistą Guillermo Brownem, trębaczem Royem Campbellem, saksofonistą Andrew Lambem oraz odpowiedzialnym za loopy Brucem Grantem. Najważniejszymi z instrumentalistów są chyba grający na pianinie i syntezatorach Iyer, z którym Ladd nagrał w ubiegłym roku niesamowity koncept album "In What Language?" oraz Brown, odpowiedzialny tutaj także za elektronikę i znany nie tylko z wielu stricte jazzowych projektów, ale także z cyklu Blue Series, w którym jazzowi muzycy pod egidą Matthew Shippa popełnili podczas wspólnych sesji z didżejami szereg intrygujących płyt.
"Negrophilia" jest w pewnym sensie kontynuacją działań Blue Series, gdyż to właśnie Shipp dowodzi wytwórnią Thirsty Ear, mającej w katalogu wspaniałe pozycje z pogranicza jazzu i elektroniki, ambientu i instrumentalnego hip-hopu, a dzięki płycie Mike'a udało jej się prawdopodobnie najlepiej jak do tej pory zbliżyć do hip-hopu okraszonego słowem. Z drugiej strony, nie słyszałem chyba jeszcze płyty hip-hopowej, w której byłoby tak niewiele wokali i słów, pojawiających się tak jakby w momencie, gdy treść niesiona przez muzykę staje się jasna i można wzmocnić ją słowem. Wzmocnić, nie znaczy wyklarować, ponieważ tekstom Mike'a daleko do oczywistości i bezpośredniości.
To co robię, postrzegam jako drogę daleko poza granice hip-hopu.
"Negrophilia" jest bodajże siódmą płytą Ladd'a, więc wypada powiedzieć kilka zdań na temat jego przeszłości. Zanim wydał w roku 1997 pierwszy album Easy Listening 4 Armageddon miał już na koncie bogate doświadczenia w spotkaniach recytatorskich, zwieńczone zwycięstwem w Nuyorican Poets Cafe Slam, co jest sporym sukcesem. Spotkania poetyckie w tym klubie są w Nowym Jorku otoczone zasłużoną estymą, bowiem ich poziom jest naprawdę wysoki, zarówno tekstowo, jak i wykonawczo, a swego czasu związany był z tą inicjatywą także niejaki MF Doom. Sukces literacki pojawił się zatem przed muzycznym, gdyż w następstwie zwycięstwa w Nuyorican, Ladd wydał w roku 1996 swój pierwszy tomik poezji. W międzyczasie ukończył studia, zrobił doktorat i rozpoczął wykładanie literatury angielskiej na uniwersytecie w Bostonie, współpracował także ze stacjami radiowymi przygotowując programy na temat poezji. Nie jesteśmy jednak jego studentami, zasięg wspomnianych stacji radiowych nie sięga przez na drugą stronę Atlantyku, więc najważniejsze dla nas są jego kolejne płyty. Niektóre z nich artysta wydał pod własnym nazwiskiem, jak "Welcome to the Afterfuture" oraz epkę "Vernacular Homicide" dla wytwórni Ozone Music oraz samodzielnie założonej Likemadd, ale też pod przykrywką Infesticons oraz Majesticons dla Big Dada. Te dwie płyty składały się na większą całość. Infesticons byli grupą walczącą o ideały sztuki awangardowej, natomiast ich alter ego Majesticons nurzali się w kulturze popularnej i wiążącymi się z nią pieniędzmi i rozpasaną konsumpcją.
Parę słów więcej warto poświęcić ostatnim dwóm poprzedniczkom "Negrophilii", czyli albumowi "Nostalgiator" oraz nagranej wspólnie z Vijay'em Iyer'em "In What Language?". "Nostalgiator" ukazał się w K7 i był dialektycznym zwieńczeniem trylogii składającej się z undegroundowego Infesticons oraz mainstreamowego Majesticons. Muzycznie album składa się z dwóch raczej odrębnych części, funkowo-elektroniczny i momentami wręcz agresywny początek przeradza się w wyciszoną, jazzującą część drugą, kiedy to nostalgia wypycha na drugi plan wcześniejsze sprzężenia. Motywem przewodnim albumu jest ścieranie się kultury popularnej z wysoką, a także lokalnej z globalną. Konflikt, czy też raczej wzajemna interakcja kultury masowej i tej pretendującej do miana sztuki jest właśnie zamknięciem luźno powiązanej trylogii, natomiast pozycja kultury etnicznej w zglobalizowanym i cierpiącym na szum informacyjny świecie, zapowiada dalszą drogę Mike'a. Nie muszę chyba dodawać, że po "Nostalgiator" warto sięgnąć, jest to naprawdę inteligentny hip-hop, porywający zarówno dopracowanymi muzycznie podkładami, jak i ich świetnym zgraniem z pierwszorzędnym wokalistą. Jedyne co mnie martwi, to świadomość, że jestem w stanie wychwycić jedynie część uroku i głębi tekstów, które są nieoczywiste, metaforyczne i obfitują w odwołania do historii muzyki i sztuki jako takiej.
Jest prawdziwym wyzwaniem nie traktowanie nikogo jak egzotyki, nie popadanie w żadne stereotypy, jednocześnie bez obejmowania wszystkich jednym, uniwersalnym wzorcem. Uznanie, że wszyscy jesteśmy po prostu ludźmi jest za dużym uproszczeniem.
W roku 2004 ukazał się dzięki wytwórni Pi Recordings "In What Language?", firmowany jako album duetu Vijay Iyer & Mike Ladd. Płyta zebrała wspaniałe recenzje i zwróciła na Mike'a uwagę środowisk bardziej związanych z jazzem. Pojawiający się już wcześniej w tekstach Ladd'a motyw kulturowego tygla tutaj stanowi koncept całego albumu, zaskakującego niecodzienną formą - siedemnaście utworów to monologi ludzi przeróżnych nacji przebywających na nowojorskim lotnisku Kennedy'ego. Pomysł zrodził się z niezbyt fortunnej przygody irańskiego reżysera Jafari Panahi'ego, który podróżując z festiwalu filmowego w Hongkongu do Buenos Aires, musiał przesiąść się z jednego samolotu w drugi w Nowym Jorku. Ponieważ nie zamierzał nawet opuszczać lotniska, do głowy nie przyszło mu, że powienien posiadać amerykańską wizę, więc amerykańskie służby mając do czynienia z nielegalnie przybywającym obywatelem takiego państwa jak Iran, nie namyślając się długo wsadziły go na kilkanaście godzin do więzienia, by następnie skutego kajdankami odesłać do Hongkongu. Tytuł projektu jest zapożyczony z jego komentarza do tego wydarzenia, gdy Panahi bezradny opuścił ręce, nie wiedząc w jakim języku ma próbować szukać pomocy w samym środku niezrozumienia i współczesnej wieży Babel, jaką jawiło mu się lotnisko Kenedy'ego pełne ludzi wszelkich nacji, skrupulatnie weryfikowanych przez amerykańskie służby. Iyer i Ladd podjęli próbę wniknięcia w to pytanie, w problem możliwości komunikacji w świecie, w którym fizyczne odległości tracą na znaczeniu, ale dystynkcje kulturowe i stereotypy mają się świetnie. Solidny perkusyjny trzon, któremu czasem bliżej do jungle i niż do jazzu, stanowi punkt wyjścia dla pianisty, którego świetna praca upiększana jest także przez wiolonczelę, instrumenty dęte, gitarę i perkusję. Taki podkład jest wręcz zrodzony dla Mike'a, który w kolejnych utworach rzuca nowe światło na podjęty problem. Pomysł wcielenia się w imigrantów obu płci, wszelakich kultur, zawodów i stanów społecznych jest po prostu fantastyczny i sprawia, że muzyka, która sama w sobie i tak byłaby atrakcyjna, staje się jedną podróżą, filmem dokumentalnym albo głębokim aktem empatii - jak kto woli. Bez wątpienia natomiast - poezją. Należy podkreślić, że mamy do czynienia z projektem, a nie po prostu z płytą, gdyż pierwotnym pomysłem było zrealizowanie performance'u, czy też spektaklu, w którym udział wzięli muzycy jazzowi oraz czwórka wokalistów-aktorów, wcielających się na scenie w kolejnych podróżnych w rolach rozpisanych przez Mike'a. Dlatego jako autorów "In What Language?" wymienia się: Vijay Iyer - kompozytor, Micheal Ladd - autor libretto. Album jest ciężko osiągalny, ale warto go zdobyć.
Ten album ma być jak organiczny krajobraz w cyfrowym otoczeniu
Jazzowe elementy towarzyszyły Mike'owi od dawna, a "In What Language?" pozwoliło mu na pierwszą bezpośrednią współpracę z instrumentalistami, choć co prawda był to album nagrany praktycznie w duecie. Kolejną pozycję, czyli płytę "Negrophilia", można więc postrzegać jako kontynuację ubiegłorocznych doświadczeń, ponieważ w jej nagraniu wziął udział nie tylko Vijay Iyer, ale też kilku innych muzyków. W pewien sposób można więc odbierać ją jako najbardziej dojrzały album Ladd'a, który będąc świetnym producentem podjął się współpracy z instrumentalistami, co umożliwiło mu umiejscowienie swojego wokalu i treści w zupełnie innym kontekście. Co więcej, "Negrophilia" jest albumem niezwykle cierpliwym a zarazem zwięzłym - mam tutaj na myśli to, że Mike potrafi ustąpić na długie minuty pole muzykom, którzy oddając się jazzowym improwizacjom albo skupionemu budowaniu nastroju wspaniale przygotowują słuchacza na kolejne dawki poezji, pozwalając mu zastanowić się nad tym, co usłyszał wcześniej. W tym samym czasie jednak, muzyka pozostaje bardzo plastyczna, emocjogenna. Łącza się w niej brzmienia akustyczne rodem z jazzowego klubu, z nowoczesnymi zagrywkami znanymi z produkcji Mike'a, dzięki czemu jej różnorodność, aczkolwiek trzymana na wodzy, umożliwia zmiany nastrojów i tematów.
Jak określił to sam Ladd, chodziło mu o skonfrontowanie naturalnej energii z nowoczesną produkcją, jednak odniesienie tego jedynie do muzyki byłoby bolesnym uproszczeniem. Tytuł płyty odwołuje się bowiem do książki Petrine Archer-Straw, o wiele mówiącym podtytule: Avant-Garde Paris and Black Culture in the 1920. Traktowała ona o fascynacji i późniejszym wchłonięciu kultury i sztuki afrykańskiej oraz czarnych Amerykanów przez świat sztuki, manifestujących się choćby w art-deco, kubizmie czy w jazzie. Mike potraktował to odwołanie zupełnie poważnie, przenosząc tematykę książki w rejony zarówno dzisiejszej popkultury, jak i sztuki europejskiej dwudziestego wieku, uderzając słuchacza pozornie kuriozalnymi zestawieniami - zacytuję moje ulubione "Brancusi sculpting Beyonce in Gold lame, Blond negress". Polityczna nuta także musi pobrzmiewać na płycie podejmującej taki temat, oczywiście w kontekście imperializmu nie tylko kulturowego. Jeżeli dodamy do tego, że sześć z jedenastu utworów jest instrumentalnych, nie mogę się momentami nadziwić, jak twórcom udało się zmieścić tyle treści w niecałe pięćdziesiąt minut. Za zupełnie porywające uważam otwarcie płyty w niemalże akustyczny sposób, stonowany i wyciszony, gdy akustyczne gitary przygotowują nas na pierwszy flow Mike'a, który później znika na dobre kilka minut, w czasie których otacza nas miękki, improwizowany jazz. Pojawienie się wokali w nieunikniony sposób zagęszcza atmosferę, a genialne wkomponowanie hymnu amerykańskiego w Worldwide Shrinkwrap wskazuje, że czas idylli jest już za nami. Późniejsze minuty to amalgamat nowoczesnej produkcji i drobnych, momentami rewelacyjnych jazzowych improwizacji, których najlepszym przykładem dialogi instrumentów dętych w Back At Ya, albo medytacyjny fortepian i saksofon w udziwnionym Sam and Mili Dine Out. Niesamowite wręcz jest balansowanie między odmiennymi emocjami - przykładowo, po partii inwazyjnej produkcji otrzymujemy funkujący Blond Negress, który następnie przeradza się w niepokojący Sam and Mili..., by następnie ogarnąć nas delikatnymi tonami, a płytę zamknąć naprawdę gorzko.
Szacunek należy się za wspaniałe prowadzenie przez zespół narracji, przez co "Negrophilia" to kolejny bardzo obrazowy album Mike'a, na którym muzyka wspaniale uwypukla treść i stawia akcenty. Dzięki temu skłania on do myślenia, a jednocześnie daleko mu do bezpośredniości, najważniejsze pozostaje jakby niedopowiedziane. Nawet jeżeli nie do końca wiadomo, kto znajduje się na pierwszym planie - wokalista i producent, czy muzycy jazzowi, przez co chwilami mamy wrażenie, jakby muzycy nie rozwijali w pełni skrzydeł, "Negrophilia" jest albumem intrygującym i absorbującym głowę i serce, zasługującym zarówno na intelektualną analizę, jak i na czysto emocjonalną reakcję. Nic dziwnego, skoro za hip-hop biorą się wykładowca literatury i jazzowi wymiatacze. Zakończyć mogę jedynie słowami Mike'a: "Czasami wydaje mi się, że powinienem pisać eseje, zamiast nagrywać dalej te dziwne płyty. Ale jako autor, jestem tak naprawdę zadowolony z czasów w jakich żyję, ponieważ dopóki skupiam się raczej na możliwościach stojących przed nami, a nie oddaję się rozpaczy, dopóty nigdy nie brakuje mi pomysłów i inspiracji. Gdybym przyjął odmienny punkt widzenia, pewnie bym zwariował i wstąpił do Al.-Kaidy albo czegoś w tym stylu".
[Piotr Lewandowski]