polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
ONEIDA A List of the Burning Mountains

ONEIDA
A List of the Burning Mountains

W ostatnim czasie trajektoria ewolucji muzyki Oneida przebiega przez płyty zarówno tego zespołu, jak i People of the North. O ile więc ubiegłoroczne Absolute II, zamykające trylogię „Thank Your Parents” wprowadziło monochromatyczny, piłujący minimalizm ocierający się o bezruch, to jego wzmocnieniem i zbrutalizowaniem było tegoroczne Steep Formations POTN. A List of the Burning Mountains jest pewnym krokiem w stronę ruchu, ale ruchu spętanego klaustrofobicznymi warstwami dronów i oscylacji oraz grą Kida Millions – dekonstruującą rockowe bębnienie, wtaczającą się we free-jazz. Cechą tej rozciętej na dwie części (ewidentne i słuszne wskazanie na winyl jako właściwy nośnik dla tej bogatej w niskie tony i dynamikę muzyki), symetrycznie skonstruowanej (nawet okładka taka jest), minorowej kompozycji (?) jest jednak nie tylko sugestywny, marsjański pejzaż, ale też płynne przechodzenie od opresji do afirmacji, od horroru do nadziei – jednak trochę zaskakujące po przytłaczających, posępnych poprzednich dwóch płytach. Zaskoczeniem natomiast nie jest brak wokalu – nie było go na żadnej płycie Oneidy i pokrewnych od 2009 roku – zresztą tutaj wręcz by on przeszkadzał, na podobnej zasadzie jak przeszkadzałby u Kevina Drumm. Oneida ostatnich dwóch lat eksploruje zresztą własnymi środkami stasis interesujące też Drumma, ale słuchając A List of the Burning Mountains mam przed oczyma przede wszystkim The Dead C – podobnie jak nowozelandzkie trio, nowojorski kwintet z psychodelii, noise-rocka i, niech będzie, rockowego eksperymentu uczynił swoją spécialité de la maison, własną niszę w niszy, budując katalog, który ma wewnętrzną logikę, ale nieustannie zaskakuje każdym kolejnym rozdziałem.

[Piotr Lewandowski]