Na pierwszy rzut oka Alameda 3 jest kontynuacją koncepcji Starej Rzeki realizowaną w formacie rockowego trio, jednak przede wszystkim wpisuje się w większą narrację i poszukiwania Kuby Ziołka. Operowanie rozbudowaną formą, tajemnicogenne otchłanie reverbu, drony i akustyczne gitarowe pasaże, łamanie riffów w poprzek estetyk oraz perkusyjne kolapsy, oczyszczające punktowanie piosenek black-metalowymi spazmami, skrywany pod tym wszystkim duży talent do melodii. Przywiązanie do szerszej narracji tworzonej za pomocą wielorakich środków artystycznych. W różnych proporcjach wątki te pojawiają się i w Starej Rzece, i w Ed Woodzie, nawet w Innercity Ensemble i T’ien Lai, oraz właśnie w Alameda 3, które personalnie zresztą jest rozszerzeniem Ed Wooda. Tutaj dochodzi więcej psych i space rocka, trochę pustyni, sporo nieckliwej melancholii i – to jest chyba największa niespodzianka – bardzo chwytliwy materiał piosenkowy, którego przebojowość – co już nie jest niespodzianką – zaciemniana jest przez swoistą dezynwolutę i realizacyjne zabiegi rozpuszczające piosenki w astralnym sosie.
Już otwierające album „Teraz widzę już tylko rzekę” to kandydat na największy przebój napisany dotychczas przez Ziołka, a przy okazji lepsze potwierdzenie znaczenia MBV dla współczesnej muzyki niż tegoroczna płyta Shieldsa i spółki. „Tzimtzum”, który pierwotnie wypuszczony cyfrowo miał się na płycie nie znaleźć, to estetyczny kolaż, łączący surrealizm Sun City Girls, basowe linie jak z Griega, edwoodowe eksplozje. Wzbogacone filmowo brzmiącymi samplami „Let din we-let dajjan” ma wciagającą, godspeedową aurę, „La Chair du Monde” to piękna, powiedzmy, ballada, zaś „Skryty” przywołuje najlepsze tradycji ambitnego indierocka lat 90tych, przełamane – wtedy byłoby to nie do pomyślenia – blackiem. Zamykający album utwór tytułowy, trzecia po „Teraz…” i „Tzimtzum” kilkunastominutowa epopeja, w połowie wyciszona trąbka Wojtka Jachny, ucieleśnia sugestywność całego albumu, który jest kolejną poważną i ważną płytą w strumieniu coraz ciekawszej twórczości Ziołka et cohortes.
[Piotr Lewandowski]