Trzeci pełnowymiarowy album Innercity Ensemble to niezmiennie efekt improwizowanej sesji, fragmenty której złożyły się tym razem na najkrótszą, ale też bodaj najbardziej różnorodną płytę w dorobku kolektywu. Będącą do pewnego stopnia (zwłaszcza w kontekście rytmu) wypadkową wizji ujętej na dwóch odsłonach swojej poprzedniczki, eksponującą wątki i pejzaże już znane, ale też i te wcześniej niepodejmowane, a przy tym ukazującą (znów) zespół zgrany niemalże do perfekcji. Nastrojowo to album operujący w nieco cięższych, ciemniejszych barwach, różnorodny poprzez spoglądanie w stronę klimatów bliskich afrykańskim czy orientalnym, od wciągających, bardzo rytmicznych struktur po delikatnie medytacyjną abstrakcję, przy czym ten aspekt rytmiczny wybija się i pozostaje w głowie może nawet jeszcze wyraźniej niż na drugiej płycie septetu (zwłaszcza jej czarnym dysku), choćby w utworze piątym, gdzie słychać zespół w niemal najbardziej jak dotąd ekstatycznej i dynamicznej odsłonie. Moim zdaniem, przy wszystkich swoich zaletach i wielu dobrych momentach (na duży plus zwłaszcza druga połowa płyty), w albumie III nie znajdziemy materiału najlepszego z dotychczasowych - choć słucha się go dobrze, to mam wrażenie, że trochę brakuje mu płynności i spójności znanych z „dwójki", tak jakby w większym stopniu poszczególne utwory były osobnymi historiami. Nie jest to wada, ale w przypadku zespołu bazującego na organicznej improwizacji ma się wrażenie, że to jednorodność zdaje się być jego największą siłą. Mimo wszystko to i tak kolejny bardzo udany album Innercity.
[Marcin Marchwiński]