Z Walcami w walce (pięknie, przy wsparciu fanów, wydaną płytą) pozostają Małe Instrumenty przy graniu autorskim. Album wypełniają w większości kompozycje Pawła Romańczuka, choć warto też zwrócić uwagę na udział (także instrumentalny) Jean-Marca Zewlera, którego urokliwy, trochę nostalgiczny „Macabre Waltz” dopełnia pejzażu tuzina pozostałych utworów i jest ciekawym przykładem tego, że nie samymi „standardami” ten album stoi. Znając kreatywność i wyobraźnię zespołu, nie należało się tego zresztą spodziewać. Zestaw tych kompozycji nie jest w ogóle czymś mocno różniącym go od wcześniejszych dokonań – jeden z utworów znalazł się zresztą na Chemii i fizyce. I chociaż walce są tutaj kluczowym punktem odniesienia, części kompozycji nie jest z nimi zbyt bardzo po drodze. Doskonałym spoiwem zdaje się być jednak pewna filozofia odczytywania takiej muzyki poprzez własne doświadczenia i wyobrażenia. Napisana językiem Małych Instrumentów muzyka – raz bliższa, raz dalsza naszym skojarzeniom i przyzwyczajeniom co do materiału „źródłowego” – przynosi różnorodną, frapującą i mieniącą się wieloma kolorami opowieść. Od rozbuchanych, niemal orkiestrowych form po refleksyjne zawieszenie i oszczędne operowanie dźwiękiem; od błyskotliwych, radosnych melodii po zgrzytliwość, abstrakcję i dyskretne, prawie ambientowe odcienie; wreszcie od frywolnej radości po lekką melancholię. Gdziekolwiek Małe Instrumenty nie zaglądają, robią to z wyczuciem i fantazją, a radość tworzenia tej muzyki, z miejsca wyczuwalna, staje się radością poruszającego się w tym dźwiękowym labiryncie słuchacza. Świetna płyta i mimo, że z dotychczasowych albumów najbardziej cenię wspomnianą Chemię i fizykę, Walce w walce bezapelacyjnie udowadniają, że zespół wciąż ma wiele do powiedzenia i w tym, co i z jakim efektem robi, pozostaje wyjątkowy.
[Marcin Marchwiński]