Warto było czekać 5 lat na ich najnowszy album - płyta powaliła mnie na kolana od pierwszego przesłuchania! Utwór "Baby's First Coffin" zamieszczony na soundtracku do filmu "Underworld" zwiastował zmiany, ale takiego ciosu się po nich nie spodziewałem. W wywiadach od początku podkreślali, że nie zamierzają nagrać "Calculating Infinity 2" i trzeba przyznać, że w 1000% im się to udało. Rozwinęli formułę grania umiejętnie łącząc ekstremalne, ocierającego się o grind i jazz napieprzanie z bardziej klimatycznymi i melodyjnymi momentami.
Dillinger Escape Plan to najbardziej progresywny z hałaśliwych bandów w tej chwili i myślę, że mogę zaryzykować stwierdzenie, że w tej dziedzinie rok 2004 należy do nich. "Miss Machine" jest płytą genialnie zagraną, zaśpiewaną, wyprodukowaną i opakowaną. Zapiera dech na zakrętach, których u Dillingera jest na prawdę wiele i często są bardzo ostre. Panowie grając na maksa połamane, ultraszybkie i precyzyjne partie potrafią jednocześnie zagrać z czujem a ta sztuka udaje się na prawdę nielicznym. Jeżeli chodzi o warsztat to każdemu z muzyków należy się tytuł profesora. Utwory powstały ponoć w wyniku wspólnej improwizacji, ciężko ją sobie wyobrazić, ale czuć, że tym razem pracowali nad materiałem wszyscy.
Wyraźniej niż kiedykolwiek słychać na "Miss Machine" muzyczne inspiracje. Momentami pojawia się grindowy Nine Inch Nails innym razem Pattonowy odjazd w stylu ich wspólnej epki: "Irony Is The Dead Scene" czy kultowego "Angel Dust" Faith No More. Ta recenzja mogłaby się zamknąć w jednym słowie: Rewelacja!!!
[Tomo Żyżyk]