polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
The Dillinger Escape Plan wywiad z Benem Weinmanem i Liamem Wilsonem

The Dillinger Escape Plan
wywiad z Benem Weinmanem i Liamem Wilsonem

Grupie Dillinger Escape Plan poświęciliśmy w ciągu ostatniego roku sporo uwagi na łamach PopUpa, za sprawą ich drugiej płyty "Miss Machine", która bez wątpienia była jedną z najlepszych gitarowych płyt roku 2004. DEP okazali się być też niesamowitym zespołem koncertowym - żeby się o tym przekonać, wybraliśmy się w ubiegłym roku na ich koncert w Berlinie. Zespół dotarł jednak do Polski, co prawda w roli supportu, ale ich półgodzinny występ przed Slipknot w niejednej opinii przyćmił gwiazdy. Pozostaje czekać na powrót DEP do Polski. Skoro o ich ostatnim albumie i koncertach napisaliśmy już sporo, z gitarzystą (i chyba liderem zespołu) Ben'em Weinman'em i basistą Liam'em Wilson'em podyskutowaliśmy o nieco innych sprawach. Zaczęliśmy od polityki, pogadaliśmy o Michealu Moore, choć na sprawy czysto muzyczne i tematycznie lżejsze także znalazła się chwila.

Przed wyborami prezydenckimi w USA zachęcaliście do udziału w nich, nie wskazując nazwiska lepszego z kandydatów, ale kontekst nie pozostawiał wątpliwości, kogo preferujecie. Chyba nie jesteście zachwyceni wynikami?

[Ben] Raczej nie, mówię oczywiście w swoim imieniu, choć sądzę, że wszyscy w zespole się ze mną zgodzą.

[Liam] Masz rację.

[Ben] Zauważ, że nigdy nie byliśmy zespołem starającym się nieść konkretny przekaz, polityka była obok naszej muzyki i nie chcemy poprzez muzykę zmieniać ludzi. Celem tworzenia muzyki jest ona sama, bez zamiaru wskazywania słuchaczom jedynie słusznej drogi. Ostatnie wybory tego nie zmieniły, nie poruszaliśmy tej sprawy w tekstach ani nie głosiliśmy kazań ze sceny. Nikomu nie mówiliśmy, który kandydat jest lepszy, jednak zachęcaliśmy ludzi do pójścia do urn, gdyż to właśnie uznaliśmy za właściwe. Wiele osób uważało, że najwyższy już czas na zmianę, więc powinna ona odzwierciedlać preferencje jak najszerszego grona osób.

Z europejskiego punktu widzenia ponowny wybór Busha jest ciężki do pojęcia.

[Liam] Byłem już wiele razy w Europie, rozmawiałem z wieloma ludźmi i mam wrażenie, że wasza kultura jest tak odmienna, że naprawdę mało kto rozumie, jak się żyje w Ameryce i kto jest tam w opozycji do władzy. Uważam się za człowieka o otwartym umyśle, ale gdy pojadę w niektóre rejony Stanów, ręce mi opadają, taki to jest zaścianek.

[Ben] Bardzo wymowna jest mapa pokazująca, w których stanach wygrali poszczególni kandydaci. Miejsca, które dla Europejczyków i innych obcokrajowców oznaczają Amerykę, jak Nowy Jork, Kalifornia - generalnie, oba wybrzeża - są właśnie stanami, gdzie wygrał Kerry. Te stany jednak w ogóle nie są dla całych Stanów reprezentatywne. Nikt za granicą nie ma przed oczyma Ohio albo Kentucky kiedy myśli o USA. A to jest zupełnie inny świat, niż wybrzeża. Ogólnie rzecz biorąc, tam mieszkają bardziej prości ludzie, a na dodatek przepływ informacji jest znacznie niższy niż na wybrzeżach.

[Liam] Tamtejsze społeczności są zdecydowanie bardziej konserwatywne i religijne. Nie ma tam tej wielokulturowości i różnorodności cechującej Nowy Jork lub Los Angeles, a którą na zewnątrz postrzega się jako typową dla Ameryki.

[Ben] Sądzę, że nie do końca uczciwe jest, iż cała ta cholerna środkowa Ameryka, w której mieszka pewnie mniej osób niż w jednej solidnej aglomeracji, wybrała nam prezydenta, który wygląda jak wygląda. Nie podoba mi się to, ale co zrobić.

[Liam] Dla Europejczyków taka Ameryka w ogóle nie istnieje, nie znacie tego kraju. Wielu obcokrajowców myśli, że jak obejrzało film Michaela Moore'a, to rozumie już Stany Zjednoczone.

A jaki jest wasz stosunek do Moore'a?

[Liam] Sympatyzuję z nim i z tym co chce on przekazać, ale nie zachwycają mnie ani jego metody, ani skutki, które wywołuje. Kilka miesięcy temu rozmawiałem z kimś w Europie, kto pytał mnie, czy nie jest mi źle w kraju, gdzie zakładając konto bankowe dostaje się broń w prezencie. Przecież to kompletna bzdura. Nawet jeżeli Moore nie chciał wywołać takiego wrażenia u odbiorcy, sposób realizacji jego filmów prowadzi do wielu nieporozumień i nie jest do końca uczciwy. Jak już wspomniałem, darzę go sympatią, ponieważ porusza on ważne kwestie w sposób bliski mojemu ich postrzeganiu, ale on jest tak bardzo ekstremalny i jednostronny.

[Ben] Ważna jest informacja jako taka, której powinno być jak najwięcej i za dostarczanie informacji należy go cenić. Moore ukazuje ją jednak wybiórczo. Tak na marginesie, sam fakt, że jego filmy odnoszą taki sukces kasowy w Stanach i zarabiają grube miliony, świadczy bardzo źle właśnie o Ameryce. Skoro film, w którym przywódcę naszego kraju nazywa się bucem i idiotą, pokazywany jest w każdym dużym kinie i przyciąga tysiące osób, to coś jest nie tak. Jednakże z drugiej strony, jestem dumny, że mogę mieszkać w kraju, gdzie taka pretensjonalna wolność słowa jest dozwolona. W wielu krajach takiego Moore'a albo by przymknięto, albo zamknięto mu dostęp do dystrybucji, do kin. Tak, to jest właśnie super, iść na film Moore do największego kina w mieście, duży ekran, dobry dźwięk, tłum ludzi.

Wydaje mi się, że Moore jest w pełni świadomy siły tkwiącej w uproszczeniach jego filmów. W znacznej mierze właśnie ten czarno-biały obraz świata i dobitne słowa pod adresem Busha zapewniają mu sukces w Europie.

[Ben] I sporo kasy, zapomniałeś dodać, nie tylko w Europie, ale też na całym świecie.

[Liam] Do tego dochodzą książki i programy telewizyjne.

[Ben] Szanuję Moore, dzięki niemu informacje, które są naprawdę ważne, dotarły do znacznie szerszego grona odbiorców. Niestety, nie ufam większości osób, które są na tyle bystre, by podchodzić do Moore'a krytycznie i mają informacje pozwalające sprostować jego zabiegi. A szkoda.

[Liam] Więc w pewien sposób stosujemy się do jego zaleceń: nie wierzcie mediom, traktujcie je krytycznie. No więc jego też należy kwestionować. Chyba powinien być z nas zadowolony.

Ok., rozluźnijmy atmosferę pozostając przy kwestii różnic kulturowych. Czy inaczej gra się wam w Europie niż w Stanach?

[Ben] Podobnie, ale wydaje mi się, że nasza publiczność w Europie jest nieco starsza. Rozmawiając z ludźmi słyszę często, że są na naszym koncercie czwarty albo piąty raz, ponadto na koncerty nie przychodzi tylu licealistów co w Stanach. Mam wrażenie, że w Europie ludzie są mniej podatni na zmienne trendy i mody, przez co rotacja publiczności jest mniejsza. Podejrzewam, że w Stanach więcej osób zainteresowało się nami dopiero po ukazaniu się ostatniej płyty, ponieważ bardziej reagują oni na nowe kawałki, a w Europie jest na odwrót. To zabawne, ale pokazuje jak szybko zmienia się alternatywna scena w USA, nie graliśmy tam przez kilka miesięcy i już spotykamy innych słuchaczy. Ci wcześniejsi pewnie "dorośli", poszli do pracy i nie mają już czasu na ostre imprezy, prawda? W Europie pokazujemy się rzadziej, a za to fani są chyba bardziej wytrwali.

Dość regularnie występujecie na europejskich festiwalach, zagracie też w nadchodzącym lecie...

[Ben] Tak, ale ja wolę koncerty w klubach, do nich jesteśmy przyzwyczajeni, w takich małych miejscach zaczynaliśmy. Poza tym, co chyba najważniejsze, atmosfera w małych klubach jest o wiele bardziej napięta, intensywna, co chyba pasuje do naszej muzyki. Niemniej jednak i w tym roku pojawimy się na kilku festiwalach. One mają swój urok, gra się tam fajniej niż w dużych salach.

Wasz koncert jest bez wątpienia jednym z najbardziej żywiołowych, jakie widziałem w życiu. Kiedyś mieliście w zanadrzu jeszcze dodatkowe atrakcje, jakieś numery z ogniem. Czy możemy się spodziewać kolejnych takich niespodzianek?

[Ben] Wiesz, tych patentów z ogniem nie robimy już od dawna i nie planujemy już nic w tym stylu, niech muzyka mówi sama za siebie. Najważniejsze jest dla nas, żeby koncerty były nieprzewidywalne, ponieważ właśnie przewidywalność jest największą wadą współczesnej muzyki. Kiedy sam zaczynałem chodzić na koncerty, nigdy nie było wiadomo, co może się wydarzyć na undergroundowej imprezie, co zrobi zespół i jak zachowa się publika - mogło być wspaniale albo beznadziejnie, ale w każdym razie zawsze było to miejsce, gdzie nie chciałaby cię widzieć twoja matka. Właśnie nieprzewidywalność odróżniała mainstream od undergroundu. A teraz, połowa kapel ma takie samo zsynchronizowane zachowanie i miota się na scenie analogicznie jak gwiazdy pop. Zawsze ceniłem artystów ekscentrycznych, a gdy pojawiła się muzyka rockowa nie było jeszcze wykreowanego wizerunku artysty. Potem David Bowie zadomowił się w MTV i mimo, że początkowo szokował, na dłuższą metę doprowadziło to do powstania pewnego wzorca.

A propos MTV, coraz więcej w stacjach muzycznych pokazuje się młodych kapel hard-core'owych, których w większości szczerze mówiąc nie rozróżniam. Czy jesteście postrzegani jako część tej sceny?

[Liam] Na pewno nie czujemy się z nią związani, choć co prawda od czasu do czasu nasze drogi się krzyżują. Częściowo wynika to z tego, że jedynym sposobem na wybicie się jest dla młodego zespołu częste koncertowanie, więc nawiązują się pewne kontakty.

[Ben] Nasz teledysk w MTV zbytnio popularny nie jest, podobno częściej można go zobaczyć w europejskiej wersji tej stacji. Nigdy zresztą nie mieliśmy medialnego wsparcia w Stanach, nie jesteśmy "tymi kolesiami, co to znają, kogo trzeba". Wręcz przeciwnie, nadal gramy w małych klubach i jest to częścią naszej drogi jako muzyków, świadomie jesteśmy w małej wytwórni i nie zamartwiamy się teledyskami.

Zastanawia mnie jeszcze jedna sprawa. Czy taki undergroundowy zespół jak wy jest w stanie w USA utrzymać się z muzyki?

[Liam] Płyty właściwie nie przynoszą nam dochodu, wychodzimy na nich na zero. Ponieważ większość koncertów gramy w małych klubach, to nie otrzymujemy za nie specjalnie wysokich gaży, ale jest to nasz świadomy wybór - chcemy grać właśnie w takich miejscach. Dlatego właściwie jedyna kasa jaką mamy z muzyki pochodzi ze sprzedaży koszulek i innych gadżetów. Z tego też względu każdy z nas ima się jakiś innych zajęć, co pozwala nam nie być uzależnionym od muzyki jako źródła dochodu i nie traktować jej jako sposobu na robienie pieniędzy. Bardzo odpowiada nam taka sytuacja, muzyka pozostaje czysta. Poza tym, gramy naprawdę dla przyjemności i ja osobiście nie chcę na całe życie być ograniczonym do roli basisty, szczególnie gdy gra się taką muzykę jak nasza. Lepiej, żeby muzyka była jedną z kilku rzeczy, które darzysz pasją i które potrafisz robić. Żeby nie być gołosłownym, jakiś czas temu powróciłem do nauki stolarstwa, bardzo lubię to zajęcie.

Nurtuje mnie jeszcze jedna kwestia. Czy gracie na żywo jakieś kowery?

[Ben] Skąd taka idea?

Wiesz, słyszałem przynajmniej pięć: od Aphex Twina przez Faith No More i NIN po Guns'n'Roses.

[Liam] Od dawna nie graliśmy żadnych kowerów, choć oprócz wspomnianych przez ciebie były jeszcze inne: raz zrobiliśmy Police i raz Nirvanę.

[Ben] Z kowerami jest problem: fajnie się je gra, ale ciężko wybrać coś pasującego całemu zespołowi i świeżego.

Powinniście znaleźć coś kompletnie odmiennego od waszej muzyki, jakiś pop - Eminem, Black Eyed Paes, na przykład "Let's Get This Party Started".

[Ben] Coś w tym stylu już kiedyś było, kiedy komuś zerwała się struna i zaczęliśmy grać Outkast.

Żałuję, że mnie tam nie było. Czy na następny album po "Miss Machine" będziemy musieli czekać kolejne pięć lat?

[Ben] Przynajmniej, chociaż może i z dziesięć lub piętnaście. A tak na poważnie, wiele czynników złożyło się na tak długą przerwę pomiędzy "Calculating Infinity" a nową płytą. Trochę czasu zajęło nam uzyskanie popularności, gdyż nie wspomagały nas media a promocja na koncertach i metodą z ust do ust przebiega powoli. Ma to swoje oczywiste dobre strony - żaden koncern nie naciska na terminy nagrywania płyt, nie wymaga singlowych przebojów. Poza tym mieliśmy trochę zmian w składzie.

Czy na najbliższy czas macie więc jakieś plany wydawnicze?

[Ben] Do "Miss Machine" dołączona była płyta DVD z materiałem koncertowym, z której jednak nie jesteśmy zadowoleni. Była ona przygotowana naprędce i nie jest ona najwyższej klasy. Chcielibyśmy więc wydać porządne DVD, na którym znajdą się filmy oddające ducha i energię koncertów Dillinger Escape Plan. Zbieramy powoli z różnych źródeł potrzebny materiał, podejrzewamy, że najfajniejsze filmy mogły zostać zarejestrowane bez naszej wiedzy. Dlatego jeśli ktoś z waszych czytelników posiada jakieś nagrania naszych koncertów i są one dobre, może nam je wysłać, a nuż się przydadzą.

[Tomo Żyżyk, Piotr Lewandowski]