Narracje tworzone na podstawie wypowiedzi Sufjana po premierze „The BQE” sugerują, jakby stworzenie tej suity skonsumowało tyle sił twórczych artysty i formę piosenkową uczyniło tak banalną, że na kolejny oparty o piosenki album Stevensa będziemy czekać długo, a o kontynuacji serii płyt poświęconym amerykańskim stanom możemy od razu zapomnieć. Cóż, następców „Michigan” i „Illinois” i tak pewnie nie byłoby wielu, jeśli w ogóle choć jeden, a skoro Sufjan nie bardzo do swych cudnych piosnek chce wracać, to może tym bardziej warto się zaprzyjaźnić z jego symfonicznym osiągnięciem? Zwłaszcza, że choć do repertuaru filharmonii na pewno ono nie wejdzie i na Warszawską Jesień też nie zawita, to jednak jest do cna przesiąknięte Stevensem i słucha się go z przyjemnością.
Dla przypomnienia – „The BQE”, czyli „The Brooklyn Queens Expressway” powstało w roku 2007 na zamówienie Brooklyn Academy of Music. Wówczas suitę – zainspirowaną i dedykowaną wielojezdniowej drodze łączącej Brooklyn z Queens – wystawiono bodajże trzy razy z towarzyszeniem projekcji filmowej w tle i tancerkami z hula hop wokół muzyków. Wydanie albumu jest również dość spektakularne, obok płyty audio zawiera DVD z ww. filmem, zdjęciami BQE, zabójczym esejem Stevensa, w którym autostrada i hula hop stają się symbolami odpowiednio technokratycznej Ameryki lat pięćdziesiątych i kontrastującej z nią beztroskiej, ludzkiej codzienności. Otrzymujemy też trójwymiarowy slajd View-Master z komiksowymi, wyposażonymi w hula hop bohaterkami. Po „Christmas Songs” to kolejne rozbudowane wydawnictwo Stevensa, w którym oprawa i tekst są równie ważnym środkiem przekazu, czy też gry konwencją, jak sama muzyka.
Ale nią się zajmijmy. Sufjan jest nieprzeciętnym, by nie powiedzieć wybitnym, kompozytorem piosenek i złożonych z nich płyt. Na „The BQE” nie stara się być nagle kompozytorem muzyki poważnej, lecz aplikuje swoje zdolności w dłuższej i instrumentalnej formie. Otwarcie, po dźwiękowej plamie, staje się pompatyczne i pełne rozmachu, gershwinowska aranżacja orkiestry łączy się z wyraźnie sufjanowym fortepianem, podobnie funkcjonują perliste frazy wypełniające pierwszą połowę suity. Ta rozwija się delikatnie, romantycznie, ravelowskie prowadzenie orkiestry pełne jest zabiegów, które Stevens dotychczas stosował w aranżacjach sekcji dętej i smyczkowej w swych piosenkach, czy też w interludiach – w tych zawsze sporo było Steve’a Reicha, którego tutaj poza grą lidera jednak właściwie nie słyszymy. Po kwadransie, w pierwszym interludium napotykamy na pierwsze dysonanse, które ustępują złowrogiej, griegowskiej orkiestrze. Kolejny utwór prowadzi do kulminacji i chyba najbardziej wymownego momentu suity. Rozpoczyna się niczym piosenki Stevensa, gitarą akustyczną, którą w lirycznym pasażu wypierają smyczki i instrumenty dęte. To bardzo zgrabna partia, którą wypiera, przejmując temat, elektronika, intensyfikująca dynamikę aż do ponownego wkroczenia radosnej, ciepłej orkiestry. Od tego momentu kolejne sekcje stopniowo zmierzają ku finałowo, wykorzystując środki dobrze już rozpoznane w pierwszej części, z podniosłymi, acz sympatycznymi crescendami i wprowadzaniem tematów przez smyczki pizzicato lub fortepian.
„The BQE” jest utworem naszpikowanym sufjanowską manierą, zagraniami i poetyką. Odmienne środki i brak wokali oczywiście redukują przebojowość dzieła i zmieniają jego percepcję, ale ciągle jest to właściwa Stevensowi muzyka popularna (nie ma sensu postrzegać „The BQE” jako muzyki współczesnej ani przyglądać się rozwiązaniom symfonicznym), przesycona właściwym mu złożeniem melancholii z pogodną nadzieją i bardzo komunikatywna. Wolelibyście „Floridę” albo „Arkansas”? Stety niestety, to Sufjan decyduje i warto go wysłuchać.
[Piotr Lewandowski]