Najdłuższą epką jaką znam jest „Worldwide Underground” Eryki Badu, postrzegana powszechnie jako album, lecz przez nią samą tak zaetykietowana. Sufjan minutowy rekord Eryki właśnie wyśrubował o jedną trzecią. Wyraźniej też wskazał, dlaczego godzinny zestaw nie zasłużył jego zdaniem na miano albumu – to zbiór piosenek, całkiem udanych, jednak pozbawionych kompleksowej wizji i dramaturgii, cechujących wcześniejsze płyty nowojorskiego artysty. Nie chodzi nawet o brak konceptu spajającego tematycznie dzieła Sufjana, co o stricte muzyczne aspekty.
Tytułowy, spektakularny utwór, jest swoistym wypośrodkowaniem tradycyjnych sufjanowych piosenek i symfonicznych ćwiczeń z „The BQE”, ale teatralnie przerysowanym do granic powagi. Rozdęta teatralność wychodzi na pierwszy plan 11-minutowego utworu, czyniąc absurdalnym ciągłe utrzymywanie Sufjana w „nowo-folkowym” worku. Stevens zresztą przekomarza się z oczekiwaniami odbiorców (co już mu się zdarzało, vide cztery wersje Chicago na „Avalanche”), pokazując utwór także w wersji Classic Rock, która przez sześć minut płynie w aranżacji idealnie a la „Illinois”, później poszarpanej syntezatorami i gitarą. W finałowym, siedemnastominutowym Djahoriah budowanie atmosfery przez rozwijające się repetycje i wyeksponowanie gitarowych jammów przybiera rozmiary wcześniej niespotykane, ze świetnym skutkiem. Pozostałe kompozycje są natomiast bardzo stonowane, oszczędnie zaaranżowane i bezpośrednio odwołują się do nagrań Sufjana z lat 2003-2005. Najkrótsze na płycie Heirloom i Enchanting Ghost wyróżniają się kruchością a la „Seven Swans”, The Owl And The Tanager (ptaki musiały pojawić się choć raz) surowym akompaniamentem fortepianu, przy którym Sufjan pobrzmiewa niczym Anthony.
„All Delighted People EP” zdaje się swoistą dokumentacją etapu przejściowego, zebraniem piosenek stworzonych w domowych zaciszu i epickich form scenicznych. Może wręcz etapu, kiedy muzyk nadal wraca do estetyki, za sprawą której zasłynął, ale zarazem coraz mocniej ciągnie go w stronę rzeczy naprawdę nowych – czyżby szorstkich, syntetycznych brzmień, po jakie sięgnął choćby na kompilacji „Dark Was the Night”? Być może jest wręcz domknięciem okresu, w którym kompozycyjne i wykonawcze triki z błogosławieństwa stały się ciężarem? Przecież, przy szczerym wzruszeniu wywoływanym przez te piosenki, chłodne spojrzenie na ich składowe pokazuje, że już je wszystkie słyszeliśmy. Czyżby Sufjan, przełamując artystyczną niemoc, żegnał się z nimi internetową epką za 5 dolarów? Przekonamy się w październiku.
[Piotr Lewandowski]