Choć Plum od dawna był jednym z niewielu polskich zespołów serwujących wysokiej próby noise rocka, to najnowsza płyta pokazuje, że trio ma do powiedzenia coś więcej i w szerszym kontekście – aktualności energii tkwiącej w soczystym, gitarowym graniu. Z kiełkującym przekonaniem, że „Hoax” będzie dla zespołu momentem przełomowym, rozmawiamy z Marcinem i Rafałem Piekoszewskimi.
Na Waszej najnowszej płycie najbardziej chyba podoba mi się to, że o ile poprzednie były dość jednolite, ta jest pewnego rodzaju otwarciem na różnorodność.
[Rafał] Nie zgodzę się z Tobą, starsze płyty są jednak różne od siebie. Z pewnością łączy je fakt, że były niedoprodukowane. Nagrywaliśmy je w krótkim czasie, trochę polegaliśmy na realizatorach w studiu, w którym akurat nagrywaliśmy. Nowa płyta jest od początku do końca zrobiona w studio. Wydaje mi się, że kompozycyjnie jest to jednak ta sama energia.
Nie uważacie, że ta nowa płyta jest bardziej melodyjna, piosenkowa, chwytliwa – po prostu popowa?
[Rafał] Melodie były i wcześniej, ale teraz na pewno w fazie produkcji postawiliśmy na gitary, jest ich więcej w stosunku do sekcji, przesterowanego basu, który zawsze odejmował przejrzystość melodii…
[Marcin] Nasz nowy perkusista Adam też teraz gra w bardziej przejrzysty sposób, nie łamie tak rytmów jak Zbyszek.
Właśnie, wysunęliście gitary na pierwszy plan. Pobieżnie słuchając Plum można było powiedzieć – to taki Woody Alien z gitarą. Staraliście się teraz bardziej odróżnić od siebie te zespoły?
[Rafał] Tak, ja najbardziej zwracałem uwagę na to, żeby w Plumie było jak najmniej przesterowanego basu na pierwszym planie, starałem się, żeby te zespoły rozdzielić brzmieniowo. Wcześniej był ten sam perkusista w Plumie i w Woody’m, więc podobieństwa były naturalne. W Plumie to były niby przede wszystkim moje kompozycje, ale jednak wspólnie wpadaliśmy na pomysły. Teraz, kiedy większość partii gitarowych wymyśliłem w domu. Pod wieloma względami kawałki na „Hoax” są zbliżony do tych z „Out of Confusion”, naszej pierwszej płyty.
[Marcin] Czyli tak jak robiliśmy kiedyś, kiedy mieszkaliśmy razem w Stargardzie. Było w tym trochę zamysłu, ale też wynikało to z innego podejścia do muzyki. Adam jest na tyle różnym perkusistą, że musiało tak wyjść.
Na starszych płytach mieliście wyraźną jedną linię gitary, zwłaszcza na „Witness of Your Fall” instrumenty są tak wyraźnie, surowo rozdzielone. Na „Hoax” jest więcej dublowania gitary i to się świetnie sprawdza. Czasy surowości już za Wami?
[Rafał] Tak, zresztą nie do końca byłem wtedy przekonany do takiego klasycznego ustawienia – gitara, kanał lewy; bas, kanał prawy – ale poddałem się wtedy kolegom i rodzinnej presji. Praktycznie nie było tam żadnych dogrywek. Zależało nam, żeby brzmienie było jak najbardziej zbliżone do tego, co dzieje się na koncercie. Maksymalnie dużo prądu, głośno.
[Marcin] I tak naprawdę brzmienie było jednolite. Nagrywaliśmy na setkę, miksowaliśmy materiał i gotowe.
[Rafał] Niektóre numery rejestrowaliśmy przy pierwszym podejściu. Ale o to nam wtedy chodziło, żeby jak najwierniej oddać naszą esencję koncertową.
Nie zastanawialiście się nad tym, żeby teraz na koncerty wziąć kogoś na drugą gitarę, żeby nie stracić tego efektu obecnego na „Hoax”? Czy chcecie to przetransponować na bardziej surową formę?
[Rafał] Mam nadzieję, że na koncertach sobie poradzę, podzielę sobie partię tak, żeby numer był czytelny tak, jak na płycie. Może nie będzie wszystkich niuansów, ale mam nadzieję, że koncertowa energia zrekompensuje brak niektórych smaczków. Wiesz, kiedyś bardzo się staraliśmy, żeby nagrywać płyty tak, jak gramy koncerty i żeby grać na koncertach tak, jak nagrana jest płyta. Dzisiaj nie uważam, że tak musi być. Te dwie rzeczy mogą sobie istnieć równolegle.
[Marcin] Poza tym z nowym gitarzystą byłaby kupa roboty, trzeba byłoby się ograć, wdrożyć go w zespół. Nowy człowiek to dla zespołu zawsze trudna sprawa. Chyba, że siostra nam tak szybko dorośnie… (śmiech)
Od „Witness of Your Fall” minęło kilka lat, to właśnie przez zmianę perkusisty. Ale w sumie po przerwie nagraliście chyba najlepszą płytę, więc nie ma tego złego…
[Marcin] Takie rzeczy są chyba nie do przewidzenia. Gdy przestaliśmy grać ze Zbyszkiem, szukaliśmy nowego perkusisty przez chyba rok, a ogrywanie się z Adamem i nagrywanie nowych kawałków zajęło kolejny, albo nawet więcej. Ale z drugiej strony, przez ten czasy ukazały się dwie płyty Woody’ego. Graliśmy też z Houdinim.
Utwór otwierający „Hoax” jest chyba najbardziej przebojową piosenką, jaką zrobiliście. Przejście i zmiana riffu w połowie utworu przypomina mi NoMeansNo i kapitalnie kontrapunktuje wcześniejszą część utworu. Przesiąkliśmy NoMeansNo tak bardzo, że już nigdy od nich nie uciekniemy? Mówię „my”, bo dla mnie to też zespół, który jest punktem odniesienia od kilkunastu lat.
[Rafał] Ciekawe, ten utwór w ogóle nie był inspirowany NMN… To taka sytuacja kiedy tańczysz, zamykasz oczy i wyobrażasz sobie, że jesteś Johnem Travoltą a ktoś podchodzi z tyłu, klepie Cię i mówi: świetnie naśladujesz Jima Carey’a. Robisz coś i wyobrażasz sobie to w pewien sposób, ale wychodzi coś innego, bo wszystko filtrujesz przez siebie. Twórczość jest swojego rodzaju filtrowaniem – jest tak wiele kombinacji na to, co naprawdę wyjdzie i jak się ludziom skojarzy.
[Marcin] Wydaje mi się, że gdyby NMN było w wielkiej wytwórni, byłoby tak znane jak ACDC. A tak są kanonem w pewnym środowisku. NoMeansNo grają też rzeczy rockowe, grane od dawna, ale przez nich specyficznie. To tak mocno przenika, że kiedy ja mam lekko przesterowany bas i Adam gra specyficzny rytm, to rzeczywiście może to przypominać NMN. I pewnie tak jest…
Zastanawiacie się, czy do tych dwudziestolatków, którzy słuchają Plum ze zdziwieniem, że jeszcze można porządnie pierdolnąć, NMN i inne rzeczy, które my mamy wdrukowane, trafiają do nich może po raz pierwszy w takiej przefiltrowanej formie?
[Marcin] Jeśli tak jest, to trzeba im zostawić ten moment, tę radość odkrywania. Powinni się cieszyć, że mogą ciągle pójść na koncert NMN, którym jeszcze chce się grać, bo to jest godne podziwu rycerstwo.
Czy równolegle nie zachodzi u Was taki proces, że pewnych zapożyczeń, manier, chcecie się pozbyć? Że chcecie grać bez idola?
[Rafał] Coś w tym jest. Jeśli chodzi o grę na gitarze, to raczej nie miałem jednego idola, ale na pewno wzorce, techniki, które słyszałem np. w US Maple czy Shellac, na pewno było inspirujące. Słuchałem tego jako gitarzysta i to na pewno przenikało do mojego sposobu gry. Dzisiaj rzeczywiście mogę stwierdzić, że po przerobieniu tych wszystkich rzeczy, mając inną perspektywę, bardziej skupiam się na samym komponowaniu. Na tym, co pasuje do danego kawałka niż eksponowaniu strasznie mocnego brzmienia czy atakowaniu gitarą.
[Marcin] Nigdy nie chciałem przeprowadzać takiej świadomej redukcji, odrzucać coś, co słuchałem przez kilka lat, czym się inspirowałem. Wydaje mi się, że wszystkie wzorce z jednej strony zostają, ale drugiej schodzą na drugi plan – nowe robisz kawałki inaczej, żeby nie brzmiały one dokładnie tak samo jak poprzednim razem. Nie przepadam za takim podejściem, że jeśli coś zrobiłem, to przestaję słuchać podobnej muzyki i zajmuję się nową płytą, tak jakbym nagle zmieniał wszystkie ciuchy, skórę, staję się kimś innym tylko dlatego, żeby zrobić coś nowego. Nie traktuję rozwoju jako kolejnych, następujących po sobie rozdziałów, tylko jak czytanie kilku książek naraz, z których najnowsza najbardziej mi się podoba.
Nowa płyta jest też lżejsza w brzmieniu. Czy jest to wynik nabrania pewności siebie, świadomości, że nie musicie już grać ciężko, żeby powiedzieć to, co macie do powiedzenia?
[Rafał] Od samego początku wychodziliśmy od takiej idei, że jak zespół nie potrafi grać, to gra głośno. Na początku czuliśmy się amatorami, więc rozkręcając głośność przy jakimś poziomie czuliśmy, że kawałki fajnie się układają. Dopiero gdy było strasznie głośno nabierały one kształtu i pewnej fizyczności, co nam się podobało. Niekoniecznie zresztą musiało się to kształtować w piosenkę, wystarczy, że wyzwalało w nas energię głośnego grania. Z kolei płytę „Out of Confusion” nagraliśmy cicho, bo takie były warunki w studio – może i chcieliśmy ją nagrać głośniej, ale wyszło ciszej.
[Marcin] Słuchałem ostatnio „Witness of Your Fall” i faktycznie strasznie się tam darłem. Teraz na „Hoax” jest tego mniej. Wokal jest bardziej delikatny, ale to też chyba wynika ze zmiany sposobu życia… (śmiech) Z głośnością jest też tak, że czasem trzeba się ściszyć, żeby usłyszeć, co się gra.
[Rafał] Jest to dla nas etap większej dojrzałości muzycznej. Wcześniej mogliśmy nie ogarniać niedoskonałości samych niuansów muzycznych i wtedy graliśmy głośno. Teraz zwróciliśmy uwagę na inny wymiar, stricte muzyczny kontekst grania gitarowego.
Nowa płyta Pluma wywołała reakcję ze strony mediów, po których nie spodziewalibyśmy się zainteresowania Waszą muzyką. Nie tylko ogólnokrajowych dzienników czy miesięczników, ale też młodzieżowych portali. Jak myślicie, z czego wynika to nagłe zainteresowanie Waszą muzyką? Przyszła pora na noise rock w Polsce?
[Rafał] Mnie się wydaje, że to wynika przede wszystkim z tego, że rozesłaliśmy promówki z gotowym press tekstem. Jak ludzie dostają gotowce, to piszą. Chociaż z drugiej strony faktycznie jest w wielu wypowiedziach, zwłaszcza w Internecie, jakiś entuzjazm. Więc może to wynika z potrzeby… Wiesz, pokolenie Porcysa kontestowało naszą podjarkę noisowymi rzeczami. Może teraz ktoś indywidualnie zajarał naszą muzyką.
[Marcin] Ale może ludzie też dorastają i zaczynają słuchać innej muzyki. Może są też zmęczeni tym, co wcześniej było promowane. Właśnie staramy się unikać takich stwierdzeń, dlatego też w tym tekście prasowym napisaliśmy też o innych naszych inspiracjach rockowych. Nie chcemy, żeby ktoś nas łączył tylko z noise rockiem. Sami też się tak nie definiujemy.
Teraz na fali kulturowej nostalgii wraca wiele zespołów z lat 90tych od Jesus Lizard, przez Pavement, do Rage Against the Machine, Soundgarden i Faith No More. Że 30-latkowie do tego chcą wracać, jest jasne, ale to, że Pavement jest też kultowym zespołem wśród 20 latków jednak zaskakuje.
[Rafał] Znowu zadziałała promocja tych zespołów, np. przez Pitchfork, chociaż na pewno nie wszystkich z nich. Może Animal Collective w jakimś wywiadzie wspomnieli o tym, że słuchali Pavement. Podobnie z grającym na Offie The Flaming Lips. Myślę, że to jest szereg powiązanych ze sobą elementów.
[Marcin] Pamiętam tak kiedyś usłyszałem w wywiadzie z Lesem Claypoolem, że słuchał Funkadelic i George’a Clintona, to sam chciałem wiedzieć, co to jest. I jak posłuchałem Stanleya Clarka, funkowego basisty, to wiedziałem, dlaczego Primus gra tak a nie inaczej. Moim zdaniem takie odkrywanie starszej muzyki przez tropienie tego typu inspiracji jest fajne.
Jakie są Wasze najbardziej wstydliwe przyjemności muzyczne? Globalnie najczęściej kasowanym wykonawcą z bibliotek muzycznych na last.fm jest Lady GaGa. Jaką muzykę Wy chowacie przed znajomymi?
[Marcin] Jadąc tutaj tramwajem uświadomiłem sobie, że słucham zwykłej muzyki, jak ludzie wracający z pracy. Miałem składankę na mp3, najpierw Red Hot Chilli Peppers, potem jakaś ballada King Crimson, potem Bjork i Radiohead. Żaden wstyd, ale same popowe rzeczy.
[Rafał] Dla mnie już nie ma muzyki wstydliwej. Przez kilka miesięcy zajmowałem się didżejką w Kisielicach, sięgałem nawet po Italo Disco, które w pewnym momencie wydawało mi się fascynujące i szukałem takiej muzyki na blogach. Nie, w ogóle nie mam takich rzeczy. A ostatnio dużo słucham nowej płyty Boris, ale to mało wstydliwe.
Dzięki za rozmowę.
[Piotr Lewandowski]