polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
melvins hold it in

melvins
hold it in

Pomysłowość, świeżość i energia, jaką od zawsze emanują, zarówno podczas koncertów, jak i produkcji studyjnych, stanowi bezsprzeczny fenomen – swoistą antytezę obecnie funkcjonującego rockowego cyrku. Jak przystało na prawdziwych old-schoolowców robią co chcą, kiedy chcą i jak chcą. Dosłownie. Wydają albumy bez zapowiedzi. Czasami smutne lub poważne, innym razem komediowe i pełne szaleństwa. Raz występują w dusznych, małych salach, innym razem na wielkich festiwalach. Melvinsi nie dbając o żadne reguły muzycznego marketingu, podążają własnymi ścieżkami, a wspólnym mianownikiem ich różnorodnych działań jest to, że nigdy nie nudzą.


Nie inaczej jest z Hold It In, który stanowi pewne rozładowanie w rozpoczętej blisko dziesięć lat temu drodze (dokładnie po wydaniu Pigs Of The Roman Empire), której to pełen intensywności i napięcia punkt szczytowy miał miejsce na genialnym Freak Puke z 2012 roku. Amerykanie na swoim najnowszym wydawnictwie zmienili proporcje z pozycji psychodelicznych i ciężkich na rzecz utworów luźnych, by nie powiedzieć delikatnych i nieskomplikowanych. I zrobili to z taką samą, dużą zawziętością, jak wtedy, gdy w 2012 roku zdecydowali się pobić rekord świata grając 51 koncertów w 51 dni w 51 stanach USA.
Czym się objawia ów rozładowanie? Ledwie, co drugą kompozycję można nazwać bezkompromisową i hałaśliwą, co w tym przypadku jest pewnym zaskoczeniem. Do tej grupy na krążku należą numery nieparzyste. Pierwszy, przeszywający, masywny „Bride of Crakenstein”. Trzeci, wypełniony dzikimi wstawkami i zwrotami akcji „Brass Cupcake”. Piąty cudownie pogubiony w niejasnej strukturze, najbardziej zakręcony z całości „Onions Make the Milk Taste Bad”. Siódmy, klasyczny w swoim ślamazarnym wejściu i najcięższymi gitarami „Sesame Street Meat”. Dziewiąty, najlepszy na płycie, obłędny i zadziorny, nie tylko w perspektywie tego albumu „The Bunk Up” oraz jedenasty, skrojony jakby na potrzeby jakiegoś westernu, rockowy, komediowy i pozytywnie przesłodzony „Piss Pisstopherson”. Patrząc tylko przez pryzmat tej szóstki jest to idealny materiał na doskonałą epkę!
Ale robienie rzeczy perfekcyjnych to przecież nie w stylu The Melvins. To byłoby zbyt proste i oczywiste, także, aby było ciekawiej i bardziej niekonwencjonalnie, Hold It In zawiera w pozycjach parzystych elementy rozluźniające, rockandrollowe, bardzo chwytliwe, jak i również wyciszające, eksperymentalne, a nawet około jazzowe (świetny, dziwaczny, prawie trzynastominutowy „House of Gasoline”).
I to jest właśnie wartość dodana muzycznego „efektu The Melvins”. Dobrej zabawy!

[Dariusz Rybus]